Czerwiec, 2010 rok
Uśmiecham się, wchodząc do pokoju. Moje stosunki
z Emmą poprawiły się na tyle, że czasem spędzamy razem czas, rozmawiając o tym,
jak będzie wyglądać nasza nie wspólna przyszłość. Oboje doskonale wiemy, że
nigdy nie będziemy razem, nawet ze względu na to, że będziemy rodzicami
dziecka, które niedługo przyjdzie na świat. Shannon jest bardziej tym
podekscytowany, niż ja. Gdyby tylko wiedział, że ja jestem ojcem – zabiłby
mnie. Wiedział, że Emma mi się kiedyś podobała, że planowałem coś z tym zrobić
– nigdy mi na to nie pozwolił. Powtarzał: “ona jest jak nasza siostra. Nie
możesz. Nie pozwolę Ci”– i tak prawie każdego dnia. W końcu to sobie wpoiłem,
ale pewnego dnia.. no cóż.
Biorę popcorn z półki, siadam na sofie. Sięgam
po pilota, włączam jakiś kanał. Powinienem przygotowywać się do koncertu, ale
jakoś nie mam ochoty. Cała reszta pojechała już na halę, prócz mnie, Emmy oraz
kilku innych osób.
– Powinieneś być na próbie, a nie oglądać
telewizję! – przed moimi oczyma nagle materializuje się blondynka. Cholera, jest
szybka, nawet jak na kobietę w ciąży. Przekręcam oczyma – znów traktuje mnie
jak syna, któremu trzeba dawać nauczki za popełniane błędy.
– Nie stresuj się tak. Jeszcze urodzisz przed
terminem – unoszę lewą brew do góry, uśmiechając się.
– Och, zamknij się. Chciałabym, żeby to już się
stało – wzdycha, siadając obok mnie. – Hej, zmieniłeś temat. Dlaczego nie
jesteś na próbie?
– Bo mi się nie chce, proste – wzruszam
ramionami, odwracając głowę w jej stronę. Biorę trochę popcornu, wrzucam sobie
do buzi. – Chcesz trochę? – pytam, przeżuwając.
– Nie mówi się z pełną buzią.
– Czepiasz się szczegółów – uśmiecham się. – Jak
byś chciała je nazwać?
– Co?
– Dziecko. Jakie chciałabyś dla niego imię?
– Nie myślałam jeszcze nad tym. Trudna decyzja.
– Nazwij ją Lucy.
– Skąd wiesz, że to będzie.. – uśmiecham się,
sprawiając, że nie dokańcza zdania. Wzdrygam ramionami, wypuszczając ze świstem
powietrze.
– Uwierz mi, że wiem – odpowiadam po kilku
chwilach.
Październik 2010 roku
Coś między mną, a Franceską się zmienia. Jej
coraz częściej nie ma, i zaczęła pisać do mnie SMS-y. Trochę to dziwne, nigdy
wcześniej tego nie robiła. Ale chociaż tyle.. przynajmniej nie uważa mnie za
bezczelnego dupka, który nie wiadomo co jej zrobił. Przy okazji, nadal nie
wiem, dlaczego stała się dla mnie taką suką.
Kiedy przyjeżdża dwa dni po naszym koncercie w
Cleveland, na kolejny – w Pittsburghu, mam okazję się o to spytać, lecz dopiero
po całym wydarzeniu. Mam nadzieję, że mi nie ucieknie, że w końcu dowiem się
prawdy.
Rzucam ręcznik na kanapę, sięgam po swoją torbę.
Zaczynam chodzić po pomieszczeniu jak opętany, wrzucając wszystko do środka.
Muszę się pośpieszyć, nie chcę z nikim rozmawiać, nie chcę robić zdjęć i
podpisywać pieprzonych albumów. M u s z ę wrócić do pokoju hotelowego
najszybciej, jak to możliwe.
Kiedy stwierdzam, że wszystko spakowałem –
oddycham z ulgą. Biorę bluzę z wieszaka, ubieram ją na siebie, narzucam na
głowę kaptur; na nos okulary. Może uda mi się wymknąć niezauważonym, kto wie.
Chociaż i tak zespół mnie pozna, jakoś nie za bardzo mnie to obchodzi.
Rzucam klucze od pomieszczenia na blat stojącej
obok wejścia komody, wychodzę, zawieszając na ramieniu torbę. Szybkim krokiem
udaję się w stronę wyjścia, gdzie też stoi kilku ochroniarzy. Tłumaczę im
szybko, że muszę koniecznie znaleźć się w hotelu – jeden z nich postanawia mi
towarzyszyć.
– Dzięki, Lucas. Tak pójdzie szybciej. Sam nie
dałbym rady – rzucam do mężczyzny. Kiwa nieznacznie głową, idąc obok mnie.
Uśmiecham się delikatnie, zaciągając sznurki od kaptura.
To będzie ciężka przeprawa.
W pokoju hotelowym znajduję się dopiero godzinę
później – nie spodziewałem się, że o tej porze, w tym mieście będą takie korki.
Jest późny wieczór, ludzie powinni wracać z pracy, spać.. a jeżdżą samochodami.
Zawsze myślałem, że tylko w Los Angeles, Nowym Jorku czy San Francisco dzieją
się takie rzeczy. Widocznie się myliłem.
Oddycham z ulgą. Wezmę szybki prysznic i do niej
zadzwonię. Muszę się dowiedzieć, o co chodzi.
– Sporo czasu minęło, odkąd ostatnio się
widzieliśmy – mówi na powitanie. Jesteśmy w Barze Louie – niestety, tylko on w
okolicy jest czynne o tej godzinie. Głupio byłoby przesiadywać w czterech
ścianach, rozmawiając praktycznie o niczym. Nawet nie wiem, czy mi odpowie.
– Wiem – odpowiadam niemal natychmiast. Przelotnie
całuję ją w policzek, przejeżdżając wewnętrzną stroną dłoni po jej nagim
ramieniu. Nieznacznie się uśmiecham, odsuwam krzesło, na którym chwilę potem
siada. – Co słychać we Włoszech? – pytam, gdy znajduję się naprzeciwko niej.
Przegląda coś w karcie; nie jest to wyrafinowane miejsce, lecz potrafią
zachować pozory. Jest dosyć późno, dochodzi północ – ale zawsze znajdzie się
ktoś, kto zapragnie jeść o takiej godzinie, zważywszy na to, że na drugi dzień
osoba towarzysząca znów wyjeżdża.
– Nic nowego. Byłam tam tylko cztery dni.
Wcześniej w Moskwie, przejeżdżałam przez Polskę – wzdryga ramionami, odkładając
spis jedzenia. – Nie jestem głodna – dodaje, sięgając po szklankę z wodą. Upija
trochę, spogląda gdzieś w bok.
– Czemu tak podróżujesz? Nigdy mi nie mówiłaś..
– Kiedyś się dowiesz – uśmiecha się tajemniczo,
bawiąc się skrawkiem obrusu leżącego na stole. – Pracuję, Jay. Ty też jeździsz
po świecie. Ja zajmuję się czymś innym. Ale nie o tym chciałeś porozmawiać,
prawda? – opiera łokcie o blat stołu, dłońmi podtrzymując głowę. – ‘Chciałbym
porozmawiać, to ważne’ – cytuje moje słowa. Uśmiecham się cierpko.
– Nie teraz. Później. To nie ucieknie – pasuję.
Przekręca oczyma, parskając śmiechem. – No co? Uleciała mi ciekawość. Czasem i
to się zdarza.
– Och, Leto. Zawsze taki zabawny – chichocze. –
Mogę Cię o coś spytać?
– Pewnie.
– Mamy dwudziesty czwarty października. Kiedy
przyjechałam, nie widziałam tutaj Emmy. Co się z nią stało? Nie myśl, że chcę
Ci dopiec, czy coś w tym stylu.. wiesz, czysta ciekawość.
– Urodziła dziecko i wyprowadziła się do
Australii do rodziny. Nadal dla mnie pracuje, ale na odległość.
– Założę się, że..
– Franceska – wzdycham. – Proszę, nie
rozgrzebujmy tego. Tak, to moje dziecko. I nie chcę o tym rozmawiać. Proszę. To
tylko kolejny epizod mojego życia; niestety wycięty.
– Jared..
– Proszę.
– Ale..
– Czemu zawsze myślisz, że jest jakieś ‘ale’? –
wzdycham.
– Nie. Nie ma żadnego tym razem. Po prostu.. –
przerywam jej machnięciem ręki; kręcę głową na znak, że naprawdę nie chcę o tym
rozmawiać. – Chciałam Ci pomóc. Jestem kobietą, i myślę, że mogłabym..
– Proszę – powtarzam po raz kolejny. – Powiedz
mi tylko, dlaczego byłaś dla mnie taką suką, kiedy Marty zaczął dla mnie
pracować. Tylko to mnie interesuje.. zrobiłem coś nie tak? – spoglądam na nią
pytająco. Wiem, że użyłem nieodpowiedniego słowa, ale tylko to przyszło mi na
myśl. Kobieta siedząca naprzeciwko mnie ściąga brwi razem, intensywnie nad
czymś się zastanawiając.
– Nie przyszedłeś na sprawę sądową. To zabolało
– odpowiada po dłuższej chwili. Marszczę czoło. Sprawa sądowa? Masuję żuchwę
prawą dłonią. Nie przypominam sobie, żebym dostał... cholera. To był ten list,
który wyrzuciłem. – Byłam przekonana, że wygram. Że dostanę wszystko z
powrotem. Byłeś moją jedyną szansą.. Teraz to już nieważne. Przegrałam, trudno
– życie. Staram się jakoś to wszystko odpracować.
– Ja.. przepraszam.. ja..
– Jared. To już przeszłość. Nie chcę o tym
rozmawiać – wzdryga ramionami, spoglądając gdzieś w dół. Wygląda na lekko
zawstydzoną, ale i zażenowaną. Boże, jest mi tak głupio. Czuję się jak idiota,
wyrzuciłem ten cholerny list, nawet go nie przeczytawszy.
– Chcesz się gdzieś przejść? – pytam. –
Pittsburgh nocą jest niesamowity. Przynajmniej tyle zdążyłem zauważyć, kiedy
tutaj jechałem. Zaraz za tym barem są ławki.. możemy się przejść.. jak chcesz.
Franceska uśmiecha się delikatnie, wstając.
Robię to samo, podchodzę do lady i płacę za to, co zamówiliśmy. W sumie, tylko
za wodę – żadno z nas nie zamówiło niczego więcej. W ciszy wychodzimy z
budynku, mijamy czarne, niskie ogrodzenie, skręcając w lewo. Znów w lewo, i
wchodzimy w Bessemer Court; alejkę obok przepływającej przez Pittsburgh rzekę i
pływające na niej łódki.
– Przepraszam – mówię, kiedy czuję wibrujący w
kieszeni telefon. Szybko go wyciągam, odbieram, nawet nie patrząc na ekran. –
Słucham?
– Jared, gdzie jesteś? Nie widziałem Cię od
czasu koncertu..
– Shannon, wszystko w porządku. Jestem na Trzech
Rzekach. Wrócę niedługo – odpowiadam. – Wszystko w porządku – powtarzam po
chwili, kiedy słyszę westchnięcie. Wciskam czerwony guzik, wsuwam urządzenie z
powrotem do kieszeni spodni; to samo robię z obiema dłońmi.
– To Twój brat. Martwi się o Ciebie. To normalne
– czuję lekkie ściśnięcie ramienia. Uśmiecham się delikatnie, wypuszczając
głośno powietrze.
– Czasem przesadza..
– Kiedyś to docenisz. Aż za bardzo – śmieje się
cicho. – Pięknie tutaj. Szkoda, że rano muszę wylecieć. Byłoby miło spędzić
tutaj więcej czasu – stajemy na chwilę. Franceska obraca się wokół własnej osi,
oglądając otaczające nas rzeczy – budynki, ławki, kilka drzew i płynącą
niedaleko nas rzekę.
– Marsylia jest ładniejsza. O wiele. Byłaś tam
kiedyś?
– Nie. Chciałam, ale nie mam za dużo czasu.
Kiedyś tam pojadę. Przypuszczam, że Ty byłeś.
– Tak. Raz. Tylko raz. Zostawiam to miejsce na
jakieś specjalne okazje – śmieję się cicho. – Planuję niedługo tam wrócić. To
chyba jedyne miasto na świecie, do którego chciałbym wracać bez żadnych
problemów.
– Kiedy macie wolne? – pyta z ciekawością w
głosie. Zerkam na nią z boku, uśmiechając się delikatnie. Nigdy jej to nie
interesowało.
– Dwa tygodnie w grudniu, potem po nowym roku –
wzdrygam ramionami. –Chciałbym już skończyć tę trasę. Ale mamy jeszcze tyle
koncertów.. Nie wiem, czy dam sobie radę – wzdycham nieznacznie. Wsuwam dłonie
do kieszeni spodni, patrząc przed siebie. Czy dam radę? Gramy niespełna
dziewięć miesięcy, a ja już czuję się wyczerpany.
Luty, 2013 rok
Jaskrawe światła Los Angeles oślepiają mnie,
sprawiają, że muszę zamknąć oczy, mimo tego, iż tego nie chcę. Kierowca
taksówki siedzi cicho, nie mówiąc ani jednego słowa. Chyba wyczuwa, że nie mam
ochoty na żadne rozmowy.
Wyciągam BlackBerry; bawię się nim. Jestem
zdenerwowany, nie wiem, jak poszło kręcenie teledysku bez mojego nadzoru.
Minęło pięć dni od planowanej daty. Nie byłem na ani jednej.
Pobyt w szpitalu wymęczył mnie do granic
możliwości. Jest dziesiąty lutego – zamiast wrócić do domu, odpoczywać – jadę
do magazynu, gdzie ustaliliśmy miejsce kręcenia. Czy w ogóle ktoś tam jeszcze
jest? Shannon przekonywał mnie, że wszystkim się zajmie razem z Emmą.. Emmą. Tą
Emmą.
Wzdycham cicho. Cholera, muszę z tym skończyć.
Ile czasu jadę już tą taksówką?
– Ile czasu już jedziemy? – pytam.
– Piętnaście minut, synu. Już niedługo. Jesteśmy
niedaleko – patrzy na mnie poprzez lusterko zawieszone na przedniej szybie
samochodu. Kiwam głową w oznace podziękowania, odwracam ją w lewą stronę i
patrzę na mijane przez nas ulice Miasta Aniołów.
Czym sobie na to zasłużyłem?
Zamykam oczy. Nigdy nie czułem się tak
beznadziejnie, jak teraz. Miało być idealnie, miało być pięknie, kiedy
piętnaście lat temu razem z Shannonem obiecaliśmy sobie, że cokolwiek się
stanie w naszym życiu, nigdy się od siebie nie odsuniemy, nigdy się nie
okłamiemy i zawsze będziemy mówić prawdę. Miało być jak w śnie, kiedy
obiecaliśmy mamie, że jeśli będzie coś źle szło, przyjdziemy do niej.
Nie zrobiłem nic z tego.
Okłamałem własnego brata, nie chcę mu powiedzieć
prawdy na wiele tematów. Pokłóciłem się z rodzicielką, która notabene nie chce
mnie już znać. Straciłem własną żonę, która nadal z niewiadomych mi powodów po
prostu mnie opuściła bez żadnego słowa wyjaśnienia. Straciłem własną córkę.
Straciłem wszystko.
Czy trasa i zespół stał się najważniejszą
częścią mojego życia? Czy może całym moim życiem?
– Jesteśmy na miejscu – moje przemyślenia
przerywa głos mężczyzny w średnim wieku, uświadamiającym mi, że dojechaliśmy na
miejsce. Przygryzam lekko dolną wargę, sięgając do kieszeni po pieniądze.
– Ile płacę?
– Czterdzieści dolarów.
– Boże, zdrożało od ostatniego czasu, kiedy
jechałem taksówką – śmieję się cicho. – Proszę – daję mu
pięćdziesięciodolarówkę, ponieważ żadnej innej nie mam. – Nie trzeba reszty.
Jeszcze raz dziękuję. Do zobaczenia – uśmiecham się, wysiadając z taksówki. Sięgam
po swoją torbę, przekładam ją przez ramię i zostawiając samochód w tyle za
sobą, idę do wielkiego magazynu znajdującego się przede mną. – Cholerne
pustkowie – mruczę do siebie. – Kto wymyślił budować cokolwiek na takim
odludziu? – pytam samego siebie, kręcąc głową. Spuszczam wzrok na czubek swoich
butów, nadal idąc prosto. Niestety droga gruntowa nie prowadzi prosto do tego
magazynu – trzeba przejść spory kawałek pieszo, jeśli nie ma się samochodu
terenowego.
Podnoszę głowę do góry. Marszczę czoło, wytężając
wzrok. Widzę kilka samochodów, zarówno te przewożące kamery jak i te, które
prawdopodobnie należą do całego zespołu wspomagającego. Uśmiecham się
delikatnie. Nadal tam są.
Przystaję na chwilę. A co, jeśli Emma również
tam jest, razem z.. Lucy? Nie przeżyję tego. Nie dam rady.
– Boże, Leto. To tylko dziecko. To tylko
dziecko. Nikt nie wie. Nikt nie wie. Nikt nie wie.. – powtarzam na głos, znów
ruszając przed siebie. – Kurwa, to nie tylko dziecko, to nie tylko dziecko, to
moje dziecko – znów staję, łapię się za głowę. – Co ja narobiłem. Co ja, kurwa,
narobiłem – zakrywam twarz dłońmi. Po chwili sięgam do torby, wyciągam wodę i
wypijam trochę. – To praca. Praca jest ważniejsza. Dam radę – znów mówię do
siebie. Chowam butelkę, biorę głęboki oddech; przybieram kamienny wyraz twarzy
(tak przynajmniej mi się wydaje), chociaż w głębi duszy czuję ogromny ból i
znów idę przed siebie.
Czasem mam wrażenie, że krążę w obłędnym kole.
*
Nie wiem, kiedy znów coś dodam. Nawet nie wiem,
czy ktokolwiek to jeszcze czyta. Wena mnie ‘opuściła’, chociaż nie do końca.
Mam wiele pomysłów, ale brak chęci do pisania. Skupiam się bardziej na czytaniu
i to mnie inspiruje. Największą inspirację dostałam po Impact, i po spotkaniu
chłopaków (wygrałam M&G). Wielkie przeżycie. ;) Ale jak ktoś mnie zna, to
wie, o czym mówię!
Także, do zobaczenia. Jeśli ktoś naprawdę chce
znać dalsze losy tego opowiadania, to wiedźcie, że DODAM JESZCZE ROZDZIAŁY, ale
potrzebuję czasu na ich napisanie. Xo.
Zapewne dużo osób jeszcze to czyta, bo pamiętając poprzedni blog to komentarzy było odrobinę więcej. Teraz ktoś dostał lenia i nie chcę się mu komentować.
OdpowiedzUsuńTen facet musi chyba przeżyć zderzenie czołowe z autobusem żeby przestać pracować. Albo może spadnie na niego reflektor i wbije mu coś do tego pustego łba.
-Nikola
Właśnie przeczytałam wszystko i jestem pod wrażeniem. Na początku nie potrafiłam sobie wyobrazić Jareda z Emmą, zwłaszcza w łóżku. Ale po przeczytaniu reszty, nie wyobrażam sobie innego zakończenia jak to, że będą razem i Letosz będzie jej na tyle ile może pomagał w wychowaniu dziecka.
OdpowiedzUsuńTrochę jeszcze zdziwił mnie stosunek Jareda do muzyki. Jasne, często mam takie okropne wrażenie, że leci już głównie na kasę i tylko to mu w głowie, ale tak dziwnie było czytać co on czuje do tworzonej przez siebie muzyki i ogółem muzyki, koncertów, Echelonu. Zupełnie inaczej to sobie wbiłam do głowy.
Ale serio, blog strasznie mi się podoba no i nie mogę się doczekać następnego rozdziału.
Kurczaczky, zawsze tak się dzieje, że jak trafiam na bloga, widzę że jest on teraźniejszy (nie wiem jak to określić, że ciągle są dodawane rozdziały, nikt go nie porzucił), czytam, dochodzę do ostatniego na nim rozdziału, a tu BAM, informacja o dłuższej przerwie, lub całkowitym zawieszeniu.
~Youki
Czytałam poprzednią wersje i doczytałam kilka roździałów, ale musiałam zacząć od początku, bo pogubiłam się z Emmą i Franceską. Ta wersa jest ciekawsza, troszkę czasem pogmatwana, ale świetna. Mam nadzaieje, że nie zawiesiłaś bloga i niedługo pojawi się coś nowego, bo szkoda by było tego opowiadania.
OdpowiedzUsuń