– Jared? Jared? Jared! – słyszę
kilka razy głos wypowiadający moje imię, dochodzący gdzieś z boku mnie. Nie zwracam zbytnio na to uwagi, nie mam
ochoty z nikim rozmawiać, ale kiedy po raz szósty i siódmy je wypowiada,
odwracam głowę w stronę źródła dźwięku i marszczę czoło. – Zaraz kończymy
kręcić. Potrzebujemy Cię tam..
– Nie potrzebujecie, – wtrącam
się, cicho wzdychając – poradzicie sobie beze mnie. Jestem pewien, że sobie
poradzicie beze mnie – powtarzam, bez większego entuzjazmu; wzruszam ramionami,
sięgając po szklankę z wodą. Upijam jej trochę, wpatrując się w martwy punkt
przede mną; odstawiam naczynie na poprzednie miejsce, splatam swoje dłonie
razem i wsuwam je między kolana. – Nadal tutaj jesteś? Nie macie czegoś do
nakręcenia?
– To Twój teledysk, nie mój –
stwierdza Nate, jeden z osób, które pilnują wszystkiego w sprawach
technicznych, takich jak kamery, odpowiednie naświetlenie, ustawienie lamp i
wszystkich innych rzeczy, o których większość nie ma pojęcia. Podnoszę głowę,
patrząc na niego tępym wzrokiem, starając się przekazać mu telepatycznie, że
nie mam ochoty teraz tam być. Wszystko zostało ustalone, nie muszę być tam
obecny. Nate po chwili rezygnuje, wychodząc z pokoju i zostawiając mnie zupełnie
samego.
Wyszedłem ze szpitala dokładnie
trzy dni temu; kiedy postawiłem stopę na tej ziemi, Shannon prawie mnie zabił.
Na początku wyrzucił na zewnątrz, krzycząc prosto w twarz, że powinienem zostać
w domu i dać sobie spokój, że poradziliby sobie beze mnie, że wszystko zostało
ustalone. Przytakiwałem – co innego mógłbym zrobić? Każde słowo wydawało się
być nieodpowiednie w takiej sytuacji. Każdy stwierdził, że zachowałem się
nieodpowiedzialnie i arogancko. Ale nie mogłem pozostawić całości tego projektu
tym ludziom, ludziom, którzy – szczerze mówiąc, nie oszukujmy się – na tym się
nie znają. Nikt nie znał i nie zna mojej wizji tego teledysku; robią wielki
problem z tego, że nie chcę, żeby został on zepsuty.
Opieram głowę o zagłówek sofy,
wypuszczając głośno powietrze ze świstem. Drzwi znów się otwierają, tym razem
agresywniej, głośniej. Przekręcam oczyma, tylko jedna osoba mogła zrobić coś
takiego.
– Albo się ruszysz, albo
wyciągnę Cię stąd siłą.
– Droga wolna – rozkładając
ręce, przekręcam głowę w lewą stronę, patrząc na mojego brata stojącego u progu
drzwi. Jego mina jest tęga, nie wróży nic dobrego z tej rozmowy. Umysł
podpowiada mi, abym się poddał i tam poszedł, lecz alter-ego walczy, mówiąc, iż
nie mogę tego zrobić. – Shannon, proszę..
– Nie było Cię tam od samego
początku, poza kilkoma ujęciami do wideo. Twierdzisz, że nie chcesz, żeby
cokolwiek poszło nie tak, ale sam tego nie kontrolujesz – mówi na jednym
wydechu, zamykając drzwi. Zaczyna zbyt spokojnie, przeczuwam, do czego to
doprowadzi.
– Po prostu nie chcę.
Powiedziałem jasno, wyrzuciłem karty na stół, mówiąc, czego chcę. Tak trudno to
zrozumieć, Shanny?
– Czemu? Czemu nie chcesz tam
być, Jared? – patrzy na mnie intensywnie, krzyżując ręce na wysokości klatki
piersiowej. Zaciskam mocniej szczękę, wbijając palce w skórzaną sofę. Przez
chwilę milczę, może zbyt długo.
– Po prostu nie chcę. Mam Ci
wyjaśnić na piśmie, wydać książkę, żebyś zrozumiał, że potrzebuję chwili dla
siebie? Dopiero co wyszedłem ze szpitala, przyjechałem tutaj, bo chciałem zobaczyć,
jak wszystko się toczy. Wiem, że nie kierowałem tym od początku, przykro mi, że
tak wyszło, że straciłem przytomność i zatrzymali mnie na obserwacji.. – robię
krótką przerwę, oddychając głęboko – ..przepraszam, że jestem takim idiotą, w
porządku?
– Nie, Jared. Nie chcesz tam
być, bo ona tam jest. Ile Ty masz, kurwa, lat? Dziesięć, dwanaście? Zachowujesz
się jak gówniarz, który obraził się na swoją dziewczynę, bo miała coś
ważniejszego do załatwienia, niż spędzanie z Tobą czasu. Wiem, że Cię zraniła,
i wiem, że nadal ją kochasz, – macha dłonią na moją rękę – bo, na Boga, nie
nosiłbyś tego. Ale mógłbyś w końcu się ogarnąć? Nie jesteś już dzieckiem, nie
chcę Cię prowadzać za rączkę, jak robiłem to kilkanaście lat temu, kiedy
straciliśmy o b y d w o j e Mary! – akcentuje przedostatnie słowo,
wytykając siebie i mnie palcem wskazującym. – Ogarnij się, Jared. Nie
przypominasz już mojego brata sprzed kilku miesięcy. Gdzie on się podział?
Tęsknię za nim. Tęsknię za moim, uśmiechniętym, pełnym życia, młodszym bratem,
który zawsze był definicją szczęścia. Który zawsze sprawiał, że to ja będąc
załamanym, uśmiechałem się. Teraz wszystko jest na odwrót. Twoja nędzna mina
wypełnia każdy kąt Twojego mieszkania, nawet nie jestem pewien, czy potrafisz
cokolwiek poczuć. Kocham Cię, Jay. Ale nienawidzę tego, kim jesteś. Skończ z
tym. Albo.. – przerywa na chwilę, przełykając głośno. Mruży oczy, patrząc na
ziemię; między nami zapada niezręczna cisza. Mój brat podnosi głowę, patrzy
wprost na mnie szklanymi oczyma. – ..albo to się źle skończy – dodaje,
wychodząc.
– Shannon... poczekaj – szepczę
zbyt cicho, żeby mógł to usłyszeć. Odpowiada mi jedynie dźwięk zatrzaskiwanych
drzwi wraz z oddalającymi się krokami.
Ocieram pojedynczą łzę
spływającą po moim policzku. Shannon ma rację, powinienem się ogarnąć i to jak
najszybciej, albo zwariuję będąc ze samym sobą w jednym pomieszczeniu prędzej
niż mi się wydaje. Ale tylu rzeczy nie wie – nie wie o Lucy, o Emmie, o mnie.
Nie wie o mojej chorobie sprzed lat, nie wie o wielu sprawach, które były ważne
w moim życiu i które sprawiły, że jestem taki, jaki jestem.
– Dam radę – mówię do siebie,
wstając z sofy. Sięgam po bluzę wiszącą na ramieniu krzesła, które stoi przed
lustrem, i narzucam ją na swoje ramiona. Przystaję na chwilę, przyglądając się
swojemu odbiciu mizernym wzrokiem.
Uśmiechnij
się. Tak jak za dawnych czasów.
Kładę rękę na ramieniu
Shannona, lekko go tym strasząc. Podskakuje nieznacznie, odwracając się
momentalnie. Na jego twarzy pojawia się uśmiech; przytula mnie mocno, klepiąc
po plecach, mówiąc coś niezrozumiałego dla moich uszów. Unoszę lekko kącik ust
do góry, kiedy mnie puszcza. Nadal coś mówi, lecz nie zwracam na to większej
uwagi; jedyne, co robię, to przytakuję.
Zostawia mnie przy krześle, na
którego oparciu napisane jest Cubbins.
Prycham cicho, przypominając sobie, jak pierwszy raz nazwałem tak siebie w
obecności innych osób – byli zupełnie zdezorientowani, patrząc na mnie jak na
idiotę. Siadam na nim, wsuwając ręce w rękawy bluzy; zapinam ją pod samą szyję.
Z początku nikt nie zwraca na
mnie większej uwagi, przywykli do tego, że mnie nie ma. Kiedy pierwsza osoba w
końcu mnie zauważa, cała reszta robi to samo. Nie przerywają pracy nad
teledyskiem, jedyne, co do tego dołącza, to posyłanie mi co jakiś czas ciepłego
uśmiechu, bądź spytanie się o jakąś błahostkę.
Wchodzę z impetem do swojej
sypialni, rzucając niewielką torbę niedbale na łóżko. Ściągam bluzę przez
głowę, zostawiając ją gdzieś za sobą; kieruję się w stronę zachodniego okna w
pomieszczeniu, otwieram je na oścież, siadam na parapecie; podkulam nogi pod
brodę, opierając ją na kolanach. Wzdycham cicho, wpatrując się w ciemne oblicze
Miasta Aniołów, oświetlone jedynie reflektorami samochodów, zapalonych w domach
świateł, bądź ulicznych lamp. Mrużę oczy, wdychając zimne powietrze.
Powinienem wziąć się za siebie.
Ale nie potrafię, coś ciągle mi w tym przeszkadza. Shannon miał zupełną rację
mówiąc, że nie jestem tym, kim byłem kiedyś – nie jestem już tak szczęśliwy,
ciągle coś mi przeszkadza. Nie jestem w stanie określić co, prawdopodobnie
stoję w fazie niepewności o własne życie.
Podnoszę prawą dłoń do góry,
patrząc na złotą obrączkę. Powinienem był skończyć z tym dawno, bardzo dawno
temu – znów nie potrafiłem. Powoli zsuwam ją z palca, po czym zaczynam ją obracać
i oglądać z każdej strony, zastanawiając się, co do, cholery, myślałem, mówiąc
„tak” dwa lata temu przed pracownikiem urzędu stanu cywilnego. Czuję się jak
zbuntowany nastolatek, który sprzeciwił się rodzicom, podjął decyzję na własną
rękę, a po latach tego żałuje. Tak naprawdę nigdy nie chciałem brać ślubu, a
tym bardziej z kobietą, która po miesiącu odeszła bez żadnego wyjaśnienia.
Kręcę głową, zaciskając dłoń w
pięść, w której trzymam obrączkę. Zamykam oczy, i bez żadnego zawahania,
wyrzucam ją gdzieś w otchłań lasu znajdującego się nieopodal mojego mieszkania.
– Skończyłem z Tobą, – mówię do
siebie, pocierając dłonie o kolana – raz na zawsze. – Wstaję, otrzepuję
spodnie, zamykam okno i odwracam się plecami do ściany. Spuszczam głowę na dół,
patrząc na ziemię, czując się.. wolny. – Nie wierzę – śmieję się cicho,
przeczesując palcami włosy, jednocześnie kręcąc głową.
Jest o wiele inaczej. Jestem
wolny, pełny życia. Czy to możliwe, żeby kawałek złota potrafił zmienić
postrzeganie samego siebie, życia, świata? Nigdy o tym nie myślałem, lecz
wygląda na to, że to prawda.
Sięgam po torbę leżącą na
łóżku, rozsuwam zamek, zaglądając do środka. Nie wypakowałem żadnej rzeczy od
momentu, gdy wyszedłem ze szpitala; cały ten czas pomiędzy wypisem, a
skończeniem nagrywania teledysku spędziłem w magazynie, szykując, planując,
realizując… unikając wszystkiego i wszystkich, zamykając się w samym sobie,
pośród czterech ścian, otoczony jedynie własnym cieniem, powietrzem.
Po kolei wyciągam wszystko z
torby, kładąc przed ramieniem łóżka, tuż obok mnie. Kilka razy sprawdzam, czy
niczego nie zapomniałem – parę razy zdarzyło mi się pozostawić ubrania w innym
przedziale, do którego nie zaglądnąłem.
Budzę się wcześniej, niż
zawsze. Oczekiwanie i ekscytacja (nawet nie mam pojęcia, na co, i czym) podróżujące przez moje żyły sprawiają, że nie
czuję się wypoczęty, wręcz przeciwnie – cholernie zmęczony. Przecieram prawą
dłonią oko, lewą zaś podpieram się na łóżku. Siedzę przez chwilę w takiej
pozycji, po czym zsuwam nogi, stawiając stopy na zimnej posadzce. Mierzwię
włosy, wstaję, podciągając dresy, bo gdybym wykonał kolejne kroki,
prawdopodobnie spadłyby prosto na ziemię, razem ze mną.
Umieram. To jedyne, co teraz
czuję. Żadnej radości, żadnego uśmiechu. Wydaje się, że każdy wokół mnie jest
szczęśliwy, oddycha, cieszy się każdym dniem, nie spoglądając za siebie. Czasem
mam wrażenie, że patrzą na mnie jak na obcego, kogoś, kto nie należy do ich
rasy; że śmieją się ze mnie, bez żadnego powodu, za każdym razem, gdy ich minę.
Może powiedziałem, coś, co było złe, w przeszłości? Może coś zrobiłem? Dlaczego
się tak czuję? W głowie plącze się tyle pytań, bez żadnej odpowiedzi.
Tak bardzo żałuję, że nie mogę
poznać własnej córki. Że nie mogę powiedzieć do niej, jak bardzo ją kocham; że
jestem jej ojcem; że mimo wszystko, że mimo tego, jak jest pomiędzy mną a jej
matką, zawsze będę przy jej boku. Ale jak powiedzieć to trzyletniemu dziecku,
które zupełnie nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji? Które od trzech lat
uważa kogoś innego za rodzica? Popełniłem tak wielki błąd, za który przyjdzie
mi w przyszłości zapłacić. Trzy lata temu powinienem był powiedzieć wszystko
bratu, matce. Nie PO trzech latach. A nie tylko jednemu z nich.
Z moją mamą nie rozmawiam od
ponad miesiąca. Jest na mnie więcej, niż zła. Nawet nie próbuję jej czegokolwiek
powiedzieć, przeprosić, wytłumaczyć. Nie chcę jej pomocy, nie chcę nikogo
pomocy. Bo nie jestem w stanie jej wynagrodzić, jedyne, co potrafię to ranić
kolejnych i kolejnych ludzi.
Opieram czoło o zimną ścianę,
stojąc pod prysznicem. Letnia woda zmywa ze mnie cały wcześniejszy dzień, każde
uczucie, które zostawiło ślad na ciele. Łączy się również z łzami, które
nieświadomie wypływają z oczu. Rozkładam dłoń, przytykam ją do ściany, mocno
przyciskając; z drugą robię to samo, jednocześnie spuszczając głowę na dół,
patrząc na ziemię.
Ten ból jest niewyobrażalny.
Chciałbym cofnąć czas, wymazać wszystkie błędy. Zacząć wszystko od nowa.
– Zadzwonię do Ciebie na Skype,
jak dotrę na miejsce – mówię do Shannona, przytulając go. – Prawdopodobnie będę
tam rano – śmieję się cicho, sięgając po bagaż stojący za moimi plecami. Wyciągam
rączkę do samego końca, zaciskam na niej dłoń, patrzę na godziny odlotów; do
mojego zostało niecałe półtorej godziny, ponieważ został opóźniony o
czterdzieści minut.
– W porządku.. Ciekawe, o
której zaczną Was wpuszczać.. – stąpa nerwowo po ziemi, rozglądając się w
około. Marszczę czoło, czy mój własny brat chce się mnie pozbyć?
– Zaczynają wpuszczać godzinę
przed wylotem – oświadczam, patrząc na niego podejrzliwie. – Chcesz się mnie
pozbyć? – chichoczę, uderzając go w ramię. Shannon spogląda na mnie jak na
idiotę; nie dziwię się temu, nie widział od dawna uśmiechu na mojej twarzy;
sprawdza godzinę na swoim iPhone, znów się rozgląda. – Umówiłeś się z kimś –
stwierdzam, lustrując go wzrokiem. – O tej godzinie? Jest dwudziesta pierwsza
dwadzieścia trzy.. – mówię, patrząc na zegarek.
– Tak jakoś wyszło – odpowiada
bezwiednie rozkładając ręce. – Nie, poczekam z Tobą.
– Idź. To tylko niespełna pół
godziny. Nie umrę przez ten czas na krześle w poczekalni. Shannon, mam tylko
jedną prośbę.. ale musisz mi obiecać, że to, co teraz powiem, nie będziesz o to
pytał.
– Dobra, pójdę – wzrusza
ramionami, zakładając na siebie bluzę. – W porządku, obiecuję. Mów.
– Nie sprawdzaj mojej poczty.
Niech nikt tego nie robi. Proszę.
– Dla..
– Obiecałeś, że nie będziesz
pytał.
Shannon przez chwilę milczy,
następnie macha niedbale ręką, odwracając się na pięcie.
– Skoro to dla Ciebie takie
ważne, – rzuca na odchodne – nie będę tego robił i postaram się, aby nikt tego
nie robił. Do zobaczenia. Nie zapomnij zadzwonić. Postaraj się zrobić to w
przyzwoitej godzinie! – dopowiada ostatnie zdanie, odchodząc. Przekręcam oczyma,
odwracam się i idę w stronę rzędu krzeseł, na jednym z nich siadam, opierając
plecy o oparcie, i jednocześnie zakładając kapelusz na głowę, mając nadzieję,
że nikt mnie nie rozpozna.
Niestety tak się nie dzieje, i
gdyby nie wezwanie do stawienia się do odpowiedniego terminalu, przegapiłbym
swój lot.
Na Aeroport de Marseille Provence znajduję się dopiero o godzinie dziewiątej
czterdzieści pięć czasu europejskiego. Dwudziestopięciogodzinny lot (z dwoma
postojami – w Nowym Jorku oraz Frankfurcie) strasznie mnie zmęczył, do tego
stopnia, że gdy jadąc taksówką do hotelu, zasnąłem i kierowca musiał mnie
obudzić. Na szczęście był miły, nie zadawał zbędnych pytań.
Shannon
próbował dodzwonić się do mnie kilka razy, więc postanawiam wysłać mu krótką
wiadomość:
Doleciałem. zadzwonię później, jestem
cholernie zmęczony. – j x
Wchodzę do pokoju hotelowego w Sofitel Marseille Vieux Port, biegnę w
stronę łóżka, o mało co się nie przewracając i zostawiając za sobą wszystkie
torby; rzucam się na nie, niemal natychmiast odpływając w ramiona snu.
Po dwunastu godzinach leżenia
bezwiednie na łóżku i śnieniu o głupotach, otwieram oczy, oddychając głęboko. Przewracam
się na plecy, patrzę na jasnobeżowy sufit i uśmiecham się szczerze, pierwszy
raz od kilkunastu dni.
Podnoszę się powoli do góry,
uważając na to, aby nie zrobić tego za szybko – skutkiem byłby ogromny ból
głowy, a tego nie chciałbym doświadczyć. Postanawiam w pierwszej kolejności wziąć
letni prysznic, aby się odświeżyć; potem coś zjem i zadzwonię do Shannona.
Stawiam laptopa na niewielkim
stoliku obok komody, siadam na krześle i uruchamiam go. Loguję się na swoje
konto, Skype, czekam chwilę, aż się połączy, następnie klikam dwa razy na nazwę Shannon i czekam, aż odbierze
połączenie. Robi to po kilku sygnałach, lecz zamiast jego głosu, słyszę jeden,
wielki hałas.
– Shannon, znowu to samo –
mówię.
– Tak, wiem, poczekaj chwilę...
muszę coś załatwić.. Zaraz wrócę, nie rozłączaj się – odpowiada, oddalając się.
Słyszę jakieś głosy, rozmowy: laptop Shannona musi znajdować się w mniejszym
pomieszczeniu, ponieważ wszystkie rozmowy „ściąga” z drugiego pokoju. – /Musisz
iść. Nie może Cię tutaj być, jak z nim rozmawiam.
– /Shannon, przecież mnie nie
zobaczy, usłyszy? Myślałam, że wczoraj o tym rozmawialiśmy – wsłuchuję się w
rozmowę. O czym mówią, i z kim rozmawia mój brat?
– /Idź, proszę.. nie chcę, żeby
między mną a Jaredem było jeszcze gorzej, niż jest teraz. Ciągle coś się psuje,
a gdyby się dowiedział, o nas, o tym.. byłoby jeszcze gorzej – o kim?! Marszczę
czoło, po raz kolejny od kilku dniu.
– /Nie usłyszy nas teraz? –
pyta głos, którego nie potrafię rozpoznać. Przysięgam na Boga, że skądś go
kojarzę, ale połączenie na Skype jest na tyle słabe, że głos jest lekko
zniekształcony. – /Wyłączyłeś mikrofon? – nie słyszę odpowiedzi, ani zbliżających
się kroków, więc stwierdzam, że Shannon odpowiedział, że to zrobił. Może zapomniał,
że jednak nie? – /W porządku.. widzimy się później?
– /Tak, tak. Zadzwonię.
– /Do zobaczenia, Shannon.
– /Do zobaczenia, Francesko.
Nie.
*
W KOŃCU. Po ponad miesiącu,
udało mi się napisać TO (tak, wiem, że niewiele wnosi, jest beznadziejne, ale
chciałam COŚ napisać). Chciałam wpleść w to trochę więcej dramatu, ale
obiecuję, że w następnych rozdziałach zalśni trochę więcej słońca.
Wiem, że niektórzy zastanawiają
się, czemu tak mało piszę o zespole, trasach, i te sprawy. Chciałam bardziej
skupić się na życiu Jareda, jego uczuciach, kontaktach z innymi, a nie życiu „publicznym”
(które notabene jako-tako większość z nas zna). Niewiele rzeczy się zgadza,
szczególnie w kwestii dat – ale każdego może ponieść wodza fantazji, prawda?
Chyba Was trochę zawiodłam tym
rozdziałem, ale czasem trzeba spaść na dno, żeby wysoko się odbić.
Następny rozdział (obiecuję)
very, very soon, i to nie miesiąc.
Xo.
Ja jestem chyba jedyną, która o życiu publicznym tego pana wie tyle co o rozmnażaniu się kolonii mrówki amazonki, więc nie wiele. Przynajmniej teraz wszystko jest dla mnie w miarę jasne.
OdpowiedzUsuńZwroty „Cię”, „Tobie”, „Twoje” piszemy z wielkiej litery w listach. Chyba, że Shannon darzy brata tak wielkim szacunkiem, że w ten sposób to podkreślasz to ok.
Na samym początku myślałam, że Shannon mówił o Emmie, ale zapewne gdyby się dowiedział to nie oznajmiałby tego w taki spokojny sposób.
Może dziwnie zabrzmi, ale podoba mi się taki depresyjny Jared. Chociaż ten, który udawał kiedyś Batmana był jednak lepszy.
Trochę się pogubiłam; sprawa pocztą, wylotem i Franceską. To trochę podłe ze strony Shannona.
- Nikola
Na początek napiszę, że jestem Twoją wielką fanką i kocham, kocham to opowiadanie. Przeczytałam wszystkie rozdziały w jeden wieczór, bardzo wciągają. Podziwiam Twój styl pisania, pomysł, dosłownie wszystko, chciałabym pisać w połowie dobrze tak jak Ty, mistrzu :D
OdpowiedzUsuńSwoją drogą, zdecydowanie wolałam starego Jareda. Tego bardziej lekkomyślnego i... no starszego, sprzed kilku rozdziałów. Choć nie powiem, że "depresyjny Jared" jest zły, to wolę go w wersji takiego dupka - ignoranta, że to tak ujmę.
Pozdrawiam Cie bardzo ciepło i życzę sporo weny i chęci do pisania, bo to w jaki sposób piszesz jest zjawiskowe :) xo.
Cześć,z góry bardzo przepraszam,bo po mimo tego,że przeczytałam wszystkie rozdziały to nie mam pojęcia co mogę tutaj napisać (chyba jak zawsze,gdy przychodzi moment w którym chcę się odezwać :_:)
OdpowiedzUsuńOpowiadanie - jak dla mnie jedno z najlepszych marsowych jakie znam :3
W 218487840938983029% podpisuję się pod słowami Disaster, pomysł, twój styl pisania na wielgachny plus :D:D
Ostatnio sama też zaczęłam coś pisać,o Marsach,na razie mam prolog ale mam nadzieje,że wyjdzie coś z tego znacznie więcej,to zacznę umieszczać na internecie (trochę się boję,że wyjdzie mi z tego jakiś shit :v ) ale jeśli miałabyś ochotę,czas i nie miała nic przeciwko to za jakiś czas wysłałabym ci link do bloga tutaj,albo na tt,jeśli go założę :))
Pozdrawiam cieplutko i życzę duuuuuuuuużo,duuuuuuuuuuuużoo weny *:
-M
Czeeeeeeść! :D Wybacz,że po raz kolejny zawracam głowę. Chciałam Cię powiadomić,że założyłam bloga i jeśli miałabyś czasi chęć na przeczytanie czegoś nowego to chciałabym zaprosić Cię na prolog http://somebody-todie-for.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńZ góry przepraszam za spam,ale nie wiedziałam,gdzie mogłabym tutaj wysłać ci adres :)
Od dwóch dni żyję głównie tym opowiadaniem. Przy ostatnich rozdziałach spłakałam się jak głupia. I czekaj, czy ja dobrze zrozumiałam i Shannon ma romans Franceską? Oł. Mocne. Czekam na następny. +nawet podoba mi się taki smutny Jared.
OdpowiedzUsuń