7 maja 2013

ROZDZIAŁ DWUNASTY



Krzywię się, kiedy zaczynam odczuwać tępy ból w lewej nodze. Przez chwilę nic nie odpowiadam na zadane mi pytanie, ale to nic ważnego. Wiem, że dzwoni Emma, ale.. ten ból jest silniejszy. Biorę głęboki oddech, kiedy wszystko się uspokaja. Wznoszę wzrok ku górze, prostuję się. Jest w porządku, zapewniam siebie w myślach. Sekundy zamieniły się w godziny; patrzę na brata i przyjaciela – świetnie się bawią na próbie, w której też powinienem brać udział, ale zamiast tego stoję i rozmawiam przez telefon.
– Tak.. mogę.. – dukam. Nie wiem, co powiedzieć. Em zawsze starała się oddzielić uczucia od pracy, więc nie wiem, jaki ma do mnie stosunek – czy mi wybaczyła? Czy nadal ma żal za to, do czego między nami doszło? Nie wiem, chciałbym znać na to odpowiedź, ale nigdy jej nie uzyskam, dopóki nie spytam wprost. A to będzie trudne.
– Za dziesięć minut powinni wydać mi bagaż, poczekam na Ciebie przy ósmym terminalu. Do zobaczenia – znów ten biznesowy ton, z którego nic nie wyczytuję. Odsuwam telefon od ucha, rozłączam się trzęsącą dłonią. Nie rozmawiałem z nią od tamtego momentu, gdy powiedziała, że nie chce ze mną pracować..
Może to prawda, że jest w ciąży i dlatego mnie unikała? Bo nie chciała, żebym wiedział? Ale pomimo tego przyjeżdża.. na moje żądanie.. w końcu ktoś musiał jej to powiedzieć, że chcę nakręcić teledysk, przy którym ona musi być, bo jest głównym producentem. Zaciskam powieki. Będzie dobrze, Leto.

Dokładnie trzynaście minut po zakończonej rozmowie przechodzę przez szklane drzwi budynku lotniskowego, gdzie czeka pełno ludzi na odprawy, bądź też na swoje rodziny. Przystaję na chwilę, biorę głęboki oddech i rozglądam się. Jasne włosy, trochę niższa ode mnie, drobna.. pewnie z dwudziestoma torbami.. Zawsze miała taką jedną, brązową przewieszoną przez ramię. Szukam jej wzrokiem – gdzie ona do cholery jest? Jakiś mężczyzna uderza mnie ramieniem w rękę, odchodzę kawałek, bo toruję przejście. Spuszczam wzrok na dół – może to był tylko taki głupi żart?
Wszystko do mnie wraca.
Początki walki z EMI, wszystkie rozprawy, w których uczestniczyliśmy razem, to, o co walczyliśmy, Artifact… to wszystko się do tego sprowadzało. Od samego początku, od momentu, w którym przyjąłem ją do pracy. Zawsze wszędzie razem chodziliśmy.. Shannon nawet kiedyś zażartował, że pewnie któregoś dnia będzie moją żoną, zanim zdążę się obejrzeć.
Ale ja wszystko zjebałem. W przeciągu kilku minut, straciłem nie tylko przyjaciółkę, ale też kobietę, która zrobiła tyle dla mnie i mojego zespołu, że chyba żadna inna asystentka tak bardzo się nie poświęciła.
Podnoszę głowę. Kręcę nią, jestem aż taki ślepy, że nie mogę jej zobaczyć?
Ósmy terminal. Ósmy terminal – przypominam sobie jej słowa. Uderzam się otwartą dłonią w czoło, rozpinam kurtkę i idę w wyznaczone miejsce. Jest tam kilka połączonych ze sobą stalowymi prętami, plastikowych krzesełek. W końcu widzę Emmę, siedzi z jakąś kobietą i z nią rozmawia. Podchodzę powoli do nich obu, nie chcę, żeby mnie zobaczyła. Chcę się jej przyglądać, kiedy nie myśli o mnie, kiedy nie jest w moim otoczeniu.
Jest szczęśliwa. Widzę to, jej twarz to wyraża. Mrużę oczy, Shannon mówił, że jest w ciąży.. cholera, siedzi tyłem do mnie. Nie zobaczę nic, jeśli się nie odwróci, bądź nie stanę przed nią. Trudno – najwyżej później wszystko się wyjaśni. Jeśli to prawda, to czeka mnie z nią poważna rozmowa.
– Czekasz na kogoś? – słyszę głos nieznanej mi kobiety.
– Tak.. na przyjaciela.. miał być tutaj, ale jeszcze nie przyjechał. Pojechałabym sama do hotelu, ale chyba nie dam rady – uśmiecha się nieśmiało, podsuwa prawą dłoń pod udo i patrzy przed siebie. Czas wkroczyć, Leto. Teraz. Natychmiast.
Robię krok przed siebie, ale szybko stopuję, kiedy kontynuuje swoją wypowiedź.
– Wiesz.. tak jakby.. pracuję dla niego.. pracowałam.. nie wiem już sama – wzdycha. – Nasze relacje trochę się popsuły, drogi się rozeszły. Zmieniłam pracę, chociaż w pewnym sensie nadal jest moim szefem – śmieje się gorzko i palcami lewej dłoni przeczesuje włosy. – Tak się złożyło, że teraz mnie potrzebuje, a ja nie powinnam podróżować.
– Wszyscy mówią, że kobiety w ciąży nie powinny latać. Kompletne bzdury.. jeszcze nie spotkałam się z przypadkiem, żeby którejś się coś przydarzyło.
Uhm.
Nie.
OK.
Oddychaj.
Odsuwam się daleko od nich, nie mogą się domyślić, że się im przysłuchiwałem. Ręce mi się cholernie trzęsą, staram jakoś opanować targające mną emocje. Biorę głęboki wdech, idę przed siebie. Nie słyszałeś nic, nie słyszałeś.. i tak to, kurwa, zobaczysz!
– Cześć – rzucam, kiedy znajduję się na tyle blisko, żeby mnie usłyszała. Odwraca głowę.. Jezu, kiedy ostatnio z nią rozmawiałem? W listopadzie, zeszłego roku? W grudniu? W styczniu? – Gotowa?
– Cześć – odpowiada mi, uśmiechając się. Jest pełna życia, szczęśliwa.. przynajmniej na taką wygląda, nawet pomimo tego, że jej policzki są bardziej pulchne, niż ostatniego razu, kiedy ją widziałem. Sięga po walizkę, podpiera się na nią lewą dłonią i wstaje. – Tak. Już możemy iść. Do zobaczenia, Claro. Miło było Cię poznać – wyciąga dłoń do nieznanej mi rudowłosej dziewczyny. Posyłają sobie uśmiechy.
– Mam nadzieję, że wszystko będzie w porządku! Trzymaj się – odpowiada jej, wstając. Przytula Em mocno, a ja się temu przyglądam.. ja, jako jej “przyjaciel” rzuciłem do niej krótkie “cześć”.. bez niczego innego. Kobieta odchodzi, więc zostaję sam na sam z Emmą; jesteśmy otoczeni tylko ludźmi, którzy nie zwracają na nas najmniejszej uwagi.
Muszę to ignorować. Muszę. Odwróć się. Boże, nie, muszę to zobaczyć. Aż mnie pali od środka, żeby spytać, dlaczego nic mi nie powiedziała – ale nie mogę tego zrobić.
Omijam plastikowe krzesełka, podchodzę do byłej asystentki, a w sumie do jej bagażu i bez żadnego słowa wysuwam rączkę z walizki i zaczynam ją za sobą ciągnąć.
– Jared, daj mi to. Poradzę sobie.
– Nie – mówię stanowczo i surowo. Jestem wściekły, dopiero teraz to czuję. Odwracam się i dopiero teraz widzę.. Kurwa, Shannon miał rację. Ona naprawdę jest w ciąży. Jej brzuch.. jakby ktoś jej piłkę pod bluzkę włożył, Bóg wie jeden co. Przeskakuję wzrokiem z jednego miejsca na drugie, nie wiem, od czego zacząć. Przekręcam oczyma i bez zbędnych słów wychodzę z tego okropnego miejsca. Idę w stronę wypożyczonego (na jeden dzień!) samochodu, otwieram go pilotem i wrzucam walizkę do bagażnika. Oglądam się jeszcze za siebie, Emma idzie spokojnym krokiem w moją stronę. Spokojnym?! Jak ona może być spokojna.. przecież jest.. w ciąży.
Obrażam się jak małe dziecko. Powinienem być bardziej dorosły i spróbować z nią porozmawiać. Cóż, zrobię to w hotelu – teraz nie mam na to najmniejszej ochoty.

Stąpam z nogi na nogę, przygryzam dolną wargę, a kiedy winda się otwiera, ruszam przed siebie ciągnąc walizkę. Nie mamy dodatkowego pokoju, więc jedną noc spędzi u mnie – nic wielkiego, i tak będę prawdopodobnie dopiero spał w tour-busie. Przekręcam oczyma, podsuwam kartę do czytnika i już po chwili jesteśmy w moim pokoju hotelowym.
Podnoszę bagaż, rzucam go na łóżko i otwieram.
– Idź na tę próbę. Poradzę sobie.
Ignoruję ją. Pociągam za zamek, podnoszę przykrywkę do góry – jest tam pełno ubrań, jakby wybierała się na jakąś dłuższą wycieczkę. Przegrzebuję się przez to wszystko, szukam jakiejś pidżamy czy coś, bo nie pozwolę jej ruszyć się z tego pokoju do końca koncertu. Aktualnie nie jest mi potrzebna, innym również, więc spędzi ten wieczór w czterech ścianach.
– Masz – podaję jej ubranie. – Mam nadzieję, że zostaniesz tutaj do momentu, aż wrócę. Chcę z Tobą porozmawiać. Teraz nie mam czasu – mówiąc to, ściągam walizkę na ziemię i stawiam ją naprzeciwko łóżka. Nie zamykam do końca, Bóg wie, może jeszcze czegoś będzie potrzebować.. niech tylko spróbuje to podnieść.
– Będziesz mnie teraz niańczył? – pyta.
– Emma.. – wzdycham ciężko – porozmawiamy później. Do zobaczenia.

Jestem idiotą. Totalnym dupkiem, skończonym kretynem. Który debil ucieka przed tak ważną sprawą, jaką jest dziecko?! Przecież sama się nie zapłodniła, do cholery jasnej, a ja uciekam pod pretekstem próby. Do koncertu została niecała godzina, a Shannon zdążył wydzwonić do mnie ponad pięćdziesiąt razy, nie wliczając w to Tomo, ani całej reszty zespołu. Wychodząc z windy, postanawiam wyrzucić na czas występu wyrzucić tę sprawę z myśli, zająć się czymś innym.
Wsiadam do samochodu. Zaciskam mocno dłonie na kierownicy i uderzam w nią czołem kilka razy. Po chwili przemyśleń i refleksji, postanawiam w końcu odpalić auto, pojechać na miejsce koncertu.

To już dwudziesty raz od momentu rozpoczęcia trasy. Jesteśmy w Austrii, dokładniej – w Wiedniu. Jest dziewiętnasty marca, dziesięć dni po czterdziestych urodzinach Shannona. Jego nastrój tak się poprawił od tego momentu, że nic go nie łamie. Często choruje, ale nawet na to ma własną opokę. Pije jak idiota kawy, dzięki czemu twardo się trzyma. Właśnie wychodzimy z hotelu, kiedy dzwoni mój telefon. Patrzę na wyświetlacz – dzwoni John, menadżer główny zespołu. Przekręcam oczyma, wciskam zielony guzik i przykładam słuchawkę do ucha.
– Halo – rzucam sucho, kiedy tylko odpowiednio słyszę drugą stronę. John, – mówię szorstko – czy coś się stało? – Shannon z Tomo patrzą na mnie pytającym wzrokiem, ale ja tylko macham na nich ręką i pokazuję, aby szli dalej. Jak dobrze, że dzisiejszego dnia nikt nie czatuje pod hotelem. Uśmiecham się niewidocznie, czekając na odpowiedź.
– Dodaliśmy kolejne daty koncertów, prześlę Ci je e–mailem – recytuje, nawet się nie witając. Czy ten człowiek kiedykolwiek zmieni nastawienie do zespołu? – Czy wszystko w porządku z dzisiejszym? Watch mnie męczy od wczoraj, czy wszystko idzie zgodnie z planem.
– Tak, na miejscu. Właśnie idziemy obejrzeć miasto. Wybacz, John.. ale chciałbym spędzić te wolne godziny z daleka od świata, którym właśnie zawracasz mi głowę – odpieram szorstko.
– Leto.. – zaczyna z naganą.
– Do widzenia – rozłączam się. Chowam telefon do kieszeni, przyśpieszam kroku, aby dogonić brata i przyjaciela. Bawią się w najlepsze, podziwiając właśnie malowniczą uliczkę, którą idziemy. Nikt nie zwraca na nas uwagi, no może czasami, kiedy zatrzymują nas młode dziewczyny i proszą o autograf i zdjęcie. Nie jest ich dużo, co mnie cieszy. – No, Panowie – podchodzę do nich, kładę ręce na ich ramionach i staję po środku. – Jeszcze cztery koncerty i ponad dwa tygodnie wolnego. I wracamy do kochanej, starej Ameryki – unoszę wzrok ku niebu i uśmiecham się szeroko. Shannon nie podziela mojego entuzjazmu, więc szybko zabiera głos:
– Chyba zostanę. Fajne mają tutaj kobiety – stwierdza, oglądając się za jakąś blondynką, która nas mija. Przekręcam oczyma (ponownie), cicho się śmiejąc razem z Tomo. Och, jak dobrze, że ma dziewczynę (niedługo przyszłą żonę, zamierza się oświadczyć). Przynajmniej nie muszę słuchać jego gadania na temat kobiet. No, z wyjątkiem tej jednej, której na imię Vicky. – Też powinieneś, brachu. Tylko koncerty, muzyka i nic więcej. I jakieś dziwadła pod imieniem F.. – przerywam mu machnięciem ręki. Krzywię się. Po chwili mój brat zmienia temat: – Tomo, Ty się nie liczysz, bo Ty masz swoją laskę, więc wracasz bez gadania.
– W porządku, nawet nie chciałbym z Tobą zostać – unosi ręce w geście rozbawienia, co wygląda komicznie. Uśmiecham się minimalnie. – To co, idziemy zwiedzać?
– Jasne – odpowiadam, wyprzedzając Shannona. – Może najpierw Belweder. Od zawsze chciałem tam wstąpić.

Wracamy do hotelu przed szesnastą, aby stawić się na siedemnastą na próbę w Gasometrze, w hali muzycznej. Nie odczytałem jeszcze listy koncertów na następne miesiące (począwszy prawdopodobnie od lipca), więc zupełnie się tym nie przejmuję. Stawiam torby na łóżku, w których  znajdują się przeróżne pamiątki, które pokupowałem podczas wycieczki po Wiedniu. Oczywiście – nie odwiedziliśmy wszystkiego, ale to, co nam się udało, w zupełności starczyło, aby wypełnić wolny czas i zredukować zdenerwowanie spowodowane nadchodzącym koncertem. Cóż, trudno kiedykolwiek zauważyć, żeby ktokolwiek z nas się tym stresował, ale jednak tak jest.
Ściągam kurtkę, rzucam ją na ziemię, pośpiesznie się przebieram w jakieś luźniejsze ubrania, które sobie wybrałem. Biorę jeszcze torbę sportową, którą wyniosłem w tajemnicy z domu mamy i pakuję tam również inne stroje, które założę podczas krótkich przerw w koncercie.

Nie mogę uwierzyć w to, że jestem załamany. Sam nawet nie znam dokładnego powodu. Ciąża Emmy, przytłoczenie spowodowane nową trasą, czy.. tęsknota za życiem przed zespołem? Nie wiem, zakrywam twarz w dłoniach. Do pokoju wpada Evelyn, jedna z zespołu wspomagającego. Rzuca “minuta” i znika. Przekręcam oczyma, biorę do ręki mikrofon (sprawdzam, czy aby na pewno został wyłączony), sięgam po gitarę, tym razem Artemis i wychodzę. Powoli kieruję się w stronę sceny; staję przed nią, czekając na znak od Shannona, który musi wybić odpowiedni rytm. Kiedy to robi, przechodzę przez próg, włączam mikrofon i podchodzę na sam środek. Wsuwam go na statyw, staję przed nim. Oblizuję wargi, a kiedy nadchodzi odpowiedni moment, zaczynam śpiewać A Beautiful Lie, chociaż w duszy gra mi jakaś smutna, melancholijna melodia.

– Stary, jak się nie pozbierasz, to chyba Ci wpierdolę – słyszę nad uchem głos Shannona. Uśmiecham się drwiąco, chociaż nie jest mi do śmiechu. Zawsze taki dominujący i apodyktyczny.. Wzdycham ciężko. Żałuję, że nie odziedziczyłem tych cech zamiast Shanny’ego. Wykorzystałbym je w zupełnie innym celu, niż wpajanie własnemu bratu, że musi się pozbierać, bo inaczej dostanie niezłe lanie. Leżę nieruchomo, nie mając ochoty na dalsze rozważania. Brat głośno przeklina, uderza pięścią w ściankę działową i odchodzi. Jedziemy właśnie do Monachium, a mojemu bratu już odwala. Cóż, będzie musiał się jakoś do tego przekonać.
Zasuwam zasłonkę oddzielającą mnie od świata.
Miałem porozmawiać z Emmą. Jedenaście dni temu, kiedy przyjechała. Co mam teraz zrobić? Nie powinniśmy jej wszędzie ciągać a i tak to robimy. Kieruje pracą nad kręceniem teledysku do Closer To The Edge..
Czas ponagla. I to bardzo. A Jared debil Leto nie potrafi zebrać kilku słów w jedną kupę i rozpocząć konwersację.
Tak naprawdę, to nigdy tego nie umiał.

2 komentarze:

  1. Jezu, ja naprawdę współczuje temu dziecku ojca.
    Ale chociaż, wujka będzie miało całkiem- całkiem.
    No cóż, brawo Jared. Ale zostało mu jeszcze chyba z pół roku (jakoś nie wiem, w którym mies jest Emma) żeby ułożyć przemowę.
    Ostatnio w blogosperze jest jakiś dziwny zastój, i w blogach, i w komentarzach. W tych drugich szczególnie.
    -Nikola

    OdpowiedzUsuń
  2. Marija Eleonora Huntas und Dziamas8 maja 2013 00:43

    Wreszcie Bomer pozwolił mi na przeczytanie tego rozdziału i wiem, że porzucenie go na kilkanaście minut było strzałem w dziesiątkę. :D Kocham to, w mordę jeża, J. mnie wkurza. Tak jak koleżanka wyżej napisała - nie zazdroszczę temu dziecku ojca, mój jest chyba jeszcze gorszy ale nie o tym miałam mówić. Chcę 13ty, tak zaraz, jutro, w sobotę. Szybko!
    xoxoxo

    OdpowiedzUsuń