Sierpień, 1989r
Staję przed szklanymi drzwiami szpitala w Bossier. Jestem zdenerwowany, a
do tego musiałem udać się tutaj sam, bo mama jest w pracy, a Shannon w szkole i
nie może uciec, bo grozi mu wydalenie. Poza tym, nawet bym go tutaj nie chciał.
Nie ma prawa niczego się dowiedzieć, chociaż wie, że przechodzę okresowe
badania. Nie wiem, czego się spodziewać – dobrych, czy złych wieści. W sumie,
mogłoby być to i to. Tak, czy siak czekają mnie kolejne wizyty.
Kiedy po godzinie w końcu udaje mi się dostać do mojego lekarza, mam
mieszane uczucia. Chciałbym się uśmiechnąć, pocieszyć w jakikolwiek sposób, ale
kiedy tylko widzę minę doktora, od razu moja zrzednie i staje się poważna.
Siadam na krześle naprzeciwko biurka i splatam dłonie kładąc je na kolanach.
Tik, tok, tik, tok..
– Więc, Jared.. może zacznę tak: czy jesteś gotowy na to,
co chcę Ci przekazać? – pyta. Mrugam szybko
oczyma, zastanawiając się nad odpowiedzią. Czy jestem gotowy? Nie wiem. Nie
wiem, czy jestem gotowy na to, co chcę usłyszeć.
– Tak – odpowiadam. Co ma być,
to będzie. Przecież i tak od tego nie ucieknę. Prędzej, czy później musiałbym
iść do lekarza z tym cholernym bólem nogi, bo przecież nie pozwala mi on nawet
normalnie chodzić. W porządku, przecież nie będzie tak źle! N i e może
być gorzej. Prawda?
– Cóż, Jared, trudno mi to mówić, jesteś fajnym
dzieciakiem. Szkoda życia na takie coś, ale skoro chcesz wiedzieć, to wcale nie
jest zbicie, o którym myślisz – odpowiada. Marszczę
czoło. Złamanie? – To Mięsak Ewinga. Poważna sprawa, na szczęście to początek.
Dobrze, że przyszedłeś tak wcześnie.
– Co to jest mi.. – zaczynam. Cholera,
jednak trzeba było chodzić na tę głupią biologię.
– Nowotwór. Twoja mama będzie musiała..
– Moja mama? Nie musi o tym wiedzieć! Jestem dorosły! – wypieram się. Boże, nie rozumiem, byłem tak bardzo nastawiony na cholerne
zbicie, albo złamanie, a to… nowotwór. Ja pierdolę! – Skąd.. jak..
– Mięsaki występują u młodych osób, Jared. Twój wyczyn z
czwartego piętra miał na to ogromny wpływ. Upadek spowodował zaprzestanie
prawidłowego działania białek, do tego doszło złamanie. Myślę, że w Twoim
przypadku jednak jest to warunek genetyczny i prędzej, czy później by się
ujawnił. Chemioterapia powinna pomóc.
Październik, 1989r
– Po prostu powiedz Shannonowi, że zrezygnowałem ze
szkoły i jestem w Los Angeles. Trzymajmy się tej wersji, OK? Nie chcę, żeby
ktokolwiek wiedział o tym wszystkim.. dziękuję, mamo. Kocham Cię.
– W porządku. Ale nie powinieneś tak okłamywać brata. To
nie w porządku, kochanie. Też Cię kocham. Będę pojutrze. Do zobaczenia – rozłącza się. Wzdycham ciężko. Od tygodnia leżę na oddziale onkologii w
North Louisiana Surgery Center, a mój brat o niczym nie wie. To znaczy,
dopytywał się mamy, gdzie jestem, ale ta ciągle go zbywała, że załatwiam sprawy
związane ze studiami w innym mieście. Ustalaliśmy, że będzie to Los Angeles, a
po skończonym leczeniu tam pojadę, aby rozpocząć studia malarskie, na które
zawsze chciałem się udać.
8 marzec, 1990r
Pakuję ostatnią rzecz do torby i uśmiecham się szeroko. Żegnaj, Los
Angeles! Wracam do rodziny. Shannon ma jutro dwudzieste urodziny, więc muszę
być u jego boku. Nie chcę przegapić takiej okazji, to byłoby naprawdę
niesprawiedliwe. Ustaliłem z lekarzem, że wrócę do domu na kilka dni, a potem
znów pojawię się w Los Angeles, aby dokończyć leczenie. Dla Shanny’ego będzie
to powrót na studia. Nie mogę mu nic powiedzieć.
Jadę autobusem. Nie stać mnie na samolot, mama przesyła mi niewielkie sumy
pieniędzy na jakieś jedzenie, abym nie spożywał tylko tego szpitalnego.
Oczywiście mam narzuconą dietę, ale potajemnie kupuje sobie coś słodkiego,
kiedy czuję, że spada mi poziom cukru. Wiem, że nie powinienem tego robić, ale
to silniejsze ode mnie. Nadal nie mogę się pogodzić z tym, że mam nowotwór
kości, do tego złośliwy. Niby lekarze dają mi dobre diagnozy, że wyjdę z tego i
wszystko będzie w porządku, ale cóż.. nie jestem tego taki pewien.
5 marca, 2010 r
Jesteśmy w Palais Omnisports de Paris-Bercy. Nareszcie Francja – uwielbiam
ją. Niektórzy myślą, że dlatego, że zawsze mamy wykupione bilety, ale nie
dlatego. Po prostu mam z tym krajem dobre wspomnienia i chętnie do niego wracam.
Dzisiaj kolejny koncert. Jedenasty z trasy Into The Wild. Uśmiecham się do
lustra – wstałem prawą nogą, to naprawdę u mnie niespotykane. Nie czuję żadnego
strachu, niczego, co mogłoby to zepsuć. Żadnego prześwitu, żadnych przeczuć.
Wszystko wydaje się być zbyt idealne, aby było prawdziwe. Dobra, czas się wziąć
za robotę. Ściągam wczorajszą koszulkę, rzucam ją obok siebie, to samo robię ze
spodniami i bielizną. Wchodzę pod prysznic, odkręcam kurek z ciepłą wodą,
dokręcam zimnej, żeby się nie poparzyć. Zmywam z siebie cały wczorajszy dzień,
całą noc i dzisiejszy, krótki poranek. Nie, czuję się za idealnie. Na pewno coś
się wydarzy. Mhm.
Owijam się ręcznikiem wokół bioder, podchodzę do lustra, sięgam po
szczoteczkę – jak każdy normalny człowiek myję zęby, przemywam jeszcze raz
twarz. Sięgam po krem do golenia, robiłem to wczoraj, ale jednodniowy zarost
dał się we znaki. Komu jeszcze? Twojemu odbiciu w lustrze?
Kiedy mam zamiar nałożyć krem na swoją brodę, zauważam widoczną zmianę.
Zbyt widoczną.
– Cholera – przysuwam się bliżej. – Nie, no po prostu, kurwa, no nie – mój cały lewy policzek wygląda, jakby ktoś przejechał po nim papierem
ściernym. Jeszcze raz biorę do ręki opakowanie z substancją i orientuję się, że
nie należy ona do mnie. – Tomo.. Shannon.. – warczę pod nosem, rzucam wszystko do zlewu, sięgam po ręcznik i ścieram
wszystko, co mam na twarzy, czyli w sumie samą wodę. Zaciskam dłonie w
pięści, wychodzę na hol, zupełnie zapominając, że mam na sobie tylko ręcznik.
Idę kilka pokoi dalej, pukam głośno w drzwi. – Otwieraj, Ty skończony
idioto!
– Jared.. – słyszę dźwięk
dobiegający zza ściany. Chyba zza ściany. Nie jestem pewien, ale tak jest.
Prawdopodobnie? Kręcę głową, uderzam czołem o drewniane drzwi, zabezpieczone
mechanizmem na kartę. – Tomo wyszedł kilka chwil
temu, jest na śniadaniu razem z resztą zespołu. Czyżbyś zapomniał zabrać ubrań
po ostatniej nocy spędzonej u kolegi z zespołu? – odwracam się.
– Znowu Ty. Odejdź, OK? Tomo z Shannonem podmienili mi
kremy.. i teraz mam to coś na twarzy.. – pokazuję palcem na lewy
policzek. – Dlaczego nie zauważyłem tego wczoraj? – zaczynam się nad tym rozczulać. – To wygląda okropnie.
– No tak – wzrusza ramionami bez
entuzjazmu. – Pytanie, co na Tobie nie wygląda okropnie – wędruje wzrokiem w dół do ręcznika, potem znów patrzy na moją twarz.
Przysuwa się, dłonią podnosi głowę do góry i przygląda się lewemu policzkowi. – Tona pudru i nie będzie widać. Myślę, że to Twoja
specjalność.
Dopiero teraz zauważam, że jest dziwnie ubrana. Białe rajstopy, buty tego
samego koloru. Na ramionach ma narzucony, sięgający do pół uda, płaszcz a włosy
upięte w jakąś cholernie skomplikowaną fryzurę. Nie ma co prawda makijażu, jej
twarz jest nieskazitelnie czysta. Czemu dopiero teraz to zauważam?
– Halo? Słyszysz mnie? – macha dłonią przed moimi
oczyma.
– Co?
– Pytałam, czy będziesz tutaj tak stał wieczność, czy
może mam zadzwonić po jakąś pomoc, bo wyglądasz, jakbyś był jednym z rzeźb,
które tutaj mają.
Wychodzę z pomieszczenia, mijam kilka osób od oświetlenia i dźwięku, idę
do przebieralni i szybko się przebieram w jakieś przypadkowe ubrania. She
rozmawia przez telefon, wyjaśniając jakieś sprawy; nie przysłuchuję się tym
rozmowom. Mijam Franceskę, która udziela rad Marty’emu jak własnemu synowi.
Podchodzę do brata, który stoi w holu i czeka na znak, że może wejść. Kładę mu
dłoń na ramieniu, kiwam głową do Tomo. Uśmiecha się promiennie; cieszę się, że
są osoby, które naprawdę są zadowolone z naszego powrotu na scenę.
– Długi czas, co? – mówię do mikrofonu. – Mam jedynie nadzieję, że nie jesteście źli. Sprawy potoczyły
się inaczej, niż sądziliśmy.. ale jesteśmy. Dla Was – dodaję. Patrzę na Shannona. Ustawia swoją dziewczynę (tak mawia na
perkusję) na odpowiednie miejsca. Techniczni nigdy nie potrafią idealnie
wpasować się w gust mojego brata. – Ta piosenka zwie się The
Kill. Znacie tekst?! – podnoszę lekko ton, a w
odpowiedzi słyszę głośne “tak”. Uśmiecham się lekko, ale szczerze – pierwszy
raz od tylu dni. Odchodzę na chwilę od mikrofonu, idę w stronę zejścia na tyły
sceny, ale widzę jedynie Franceskę. – Jesteś tutaj jedyna, więc
trzymaj – podaję jej swojego akustyka. – Przynieś mi Artemis.
– Jared, nie pracuję dla Ciebie.
– No już! – poganiam ją. Nie jest
zadowolona, ale ślimaczym ruchem odwraca się i idzie w głąb pomieszczeń. – Szybciej! – syczę przez zaciśnięte
zęby. Kiedy w końcu się zjawia z gitarą, przekręcam oczyma. Minęło pięć minut,
a tłum zdążył się tak rozgadać, że nie idzie ich przekrzyczeć. – Dzięki – mówię na jej ucho. Odsuwam
się i wracam na scenę.
Jak cudownie wyładować swoje emocje na gitarze, na scenie, w tańcu, w
śpiewaniu, w zwykłym wygłupianiu się. Totalnie zapominam o całej sprawie z
Emmą, ze wszystkim. Jestem.. sobą.
Przecieram włosy ręcznikiem, są całe mokre od potu. Zmęczyłem się,
cholernie, biegając w tę i z powrotem na scenie jednocześnie śpiewając.
Narzucam go na ramiona, a dłońmi przejeżdżam jeszcze raz po twarzy. Znów kątem
oka patrzę na kobietę, która siedzi obok Marty’ego i razem się śmieją. Czuję
ukłucie zazdrości.. chwileczkę. Zazdrości?!
Wychodzę stąd. Nie mogę więcej na to patrzeć. Opanuj się, Leto. Tyle
rzeczy wydarzyło się w Twoim życiu, a teraz jeszcze myślisz o tym, że
powinieneś zbliżyć się do tej cholernej suki? Coś jest nie tak i to grubo,
mówię sobie w myślach. Moje hormony nieźle sobie ze mną pogrywają.
Opieram się czołem o ścianę. Ten koncert nic nie pomógł. Jest gorzej niż
było. Teraz dopiero to do mnie dociera i jeszcze się nasila. Boże, dlaczego nie
mogę pić? Tak bardzo teraz mnie to kusi..
Od tych myśli odwodzi mnie głos Diany.
– Wszystko w porządku? Zaraz jedziemy na lotnisko, a
potem do Glasgow – wyjaśnia mi. Kiwam głową
na znak zrozumienia. Szatynka odchodzi, a ja zastanawiam się, gdzie jest to
cholerne miasto. Po dwóch minutach poddaję się, i zakładam kaptur na głowę.
Mimo, że jest już luty, w Anglii jest cholernie chłodno, a ja nawet nie
zdążyłem wrócić do normalnej temperatury ciała. Jeszcze po koncercie
rozdawaliśmy autografy i udzielaliśmy krótkich wywiadów dotyczących “wielkiego
powrotu”.. naprawdę?
Wsuwam stopy do adidasów i już jestem gotowy, aby wyjść, kiedy drzwi po
wyjściu kilku osób z ekipy technicznej znów się otwierają, a chwilę potem
zamykają z hukiem; słyszę dźwięk górnego zamka. Przekręcam oczyma.
– Czego chcesz, Francesko? – tylko jedna osoba może
tak się zachowywać w tym otoczeniu.
– Marty musi zagrać na tym koncercie!
– Nie potrzebujemy go dzisiaj, gramy w dziewięćdziesięciu
dziewięciu koma dziewięciu procentach dzisiaj akustyki, Franc. Jutro, dla
niego, to wielka próba. Uwierz mi: znam się na tym lepiej niż Ty, więc proszę,
nie wchodź do pomieszczenia, w którym aktualnie się znajduję z takimi
błahostkami, jak teraz.
– Jared.. proszę. On nie gra tylko na basach. Umie grać
na skrzypcach, gitarze akustycznej i elektrycznej, pianinie..
– Franc, powiedziałem: nie. Idź już.
– Och, zapomniałam, że masz wielką tajemnicę, którą mogę
w każdej chwili ujawnić.. komu powiedzieć pierwszemu? Shannonowi, Tomo, Twojej
mamie, a może wszystkim na raz? – zaczyna wyliczać.
Wstaję. Podchodzę do niej nerwowo, łapię za ramię i przyciskam do ściany.
Dzieli nas zaledwie kilka centymetrów, ale czuję, jak się spięła. Punkt dla
mnie, Lawrence. Patrzę prosto w jej oczy, nie przerywając kontaktu wzrokowego.
Unosi podbródek w geście dominacji, jej twarz przybiera poważny wyraz. Prycham.
– Myślisz, że to coś da? Że dzięki temu, że to powiesz,
coś zyskasz? Nie obchodzi mnie to, komu to oświadczysz. Każdemu w życiu zdarza
się pomyłka.. Wiesz co, Franc? Gdyby nie Twoja arogancja i chęć dominacji, już
dawno byś stąd wyleciała, wali mnie to na marginesie, żyła z tym swoim mężusiem
od siedmiu boleści. Życie jest okrutne, Francesko. Czasem trzeba dostać mocnego
kopa w dupę, żeby to zrozumieć. Jeszcze tego nie doświadczyłaś, co? – pytam, przyciskając ją mocniej do ściany. Zmniejszam odległość między
naszymi ciałami, dzięki czemu jedynie dzieli nas materiał ubrań. Gdybym był
Jaredem sprzed pół roku, właśnie wykorzystywałbym tę sytuację na własną
korzyść. Ale tego nie zrobię: ona na to nie zasługuje.
– Więc dlaczego tak bardzo boisz się tego, że ktoś się
dowie o tym, że Twoja była asystentka odeszła przez Ciebie? Przy okazji: jesteś
taki głupi, Leto! Może powinieneś do niej zadzwonić i spytać się, czy nie..
– Jared? Zaraz wchodzisz! Jesteś gotowy? – monolog Franceski przerywa zza ściany głos Thoe, która zajmuje się
oświetleniem. Odpowiadam krótkie “tak” i spoglądam na kobietę, która – mimo
wszystko – nadal stoi pomiędzy mną, a ścianą.
– Nieważne – odpycha mnie od siebie i
idzie w stronę drzwi. Otwiera górny zamek, uśmiecha się szyderczo. – Niedługo – dodaje, wychodząc.
Marszczę czoło. Ta kobieta jest: denerwująca, arogancka, dziwna, popieprzona, a
co najśmieszniejsze: ciekawa i pociągająca. Śmieję się nerwowo, przeczesując
palcami włosy. Poprawiam koszulkę i wychodzę kilka minut po niej.
– Chcę teledysk – oświadczam w końcu,
kiedy zapada cisza w pomieszczeniu. – Chcę nakręcić teledysk.
Czemu nic nie mówicie i patrzycie na mnie jak na idiotę?
– Nie wiem, może dlatego, że jesteśmy w trasie? – rzuca Tomo.
– Właśnie – wtóruje mu Shannon.
– Nie chodziło mi o to, idioci, żeby kręcić typowy
teledysk. Myślałem bardziej nad tym, żeby sklecić filmiki z koncertów, wrzucić
jakieś specyficzne momenty, czy coś – wzdrygam ramionami. Mój
brat nadal gra w grę wideo, zupełnie mnie ignorując, z resztą tak samo jak
Tomo. – Co Wam jest?
– Nic – mówi Chorwat.
– Właśnie – dodaje Shanny. Nie, coś
jest nie tak. Nigdy tacy nie byli, jak wychodziłem z ideą nakręcenia nowego
widea, zawsze byli entuzjastyczni. A teraz.. mają to w dupie! Zaciskam mocno
szczękę, podchodzę do telewizora; obserwują mnie bacznie, ale zanim zdążają
cokolwiek zrobić, nachylam się i wyciągam wtyczkę z kontaktu. – Jared! – krzyczy mój brat, podnosząc
się. – Kurwa, właśnie miałem pokonać Tomo, a Ty odłączyłeś pieprzony
prąd!
– Bo chcę o czymś porozmawiać?! – krzyżuję ręce na klatce piersiowej, unoszę lewą brew. – Jesteśmy zespołem, powinniśmy współpracować.
– Ty jesteś reżyserem, więc od Ciebie wszystko zależy – Tomo rozkłada ręce w geście zrezygnowania.
– Dobra.. co jest? Kto i co Wam o mnie powiedział?
– Co? – zaczyna mój brat. Prycha.
– Jesteście dzisiaj jacyś dziwni, nie poznaję Was. Zawsze
byliście jakoś bardziej optymistyczni, a dzisiaj mi odpowiadacie: wali mnie to,
nakręć to sobie sam.
Oboje zaczynają się śmiać.
Dopiero zaczynam rozumieć. Przez ten cały czas udawali. Jak ja ich czasem
nienawidzę, to po prostu przekracza wszelkie granice..
– Sprowadźcie Emmę – mówię, pochylając się
nad wielką tekturą, na której napisane są wszystkie pomysły na teledysk do Closer To The Edge z płyty This Is War. Przejeżdżam palcem
po kilku wyrazach. Zapada zupełna cisza, wszyscy po sobie spoglądają; Shannon
jakby bardziej się spiął, Tomo odwraca głowę, She zaczyna gwizdać, a John
zupełnie ignoruje całą sprawę. Nie wspominając o reszcie, która też dziwnie
zamilkła. – Przecież pracuje w Sisyphusie, od niedawna stała
się moim głównym producentem, więc... jaki tym razem macie problem? – podnoszę ton, patrząc po kolei na wszystkich. Nikt się nie odzywa, więc
to jeszcze bardziej mnie irytuje. – Co to, kurwa, za dzień
milczenia?! Od samego rana mnie wkurwiacie, jak chcę o czymś porozmawiać, to
mnie ignorujecie. Dobra, w porządku, ale to sprawa zespołowa! Chcę widzieć
tutaj Emmę wieczorem. Jeśli jej nie będzie, wszyscy do cholery wylecicie na
zbity pysk. Bez urazy, John, Ciebie się to nie tyczy – zwracam się do menadżera i wychodzę trzaskając drzwiami.
Z Glasgow wyjeżdżamy następnego dnia, Emma nadal się nie zjawiła chociaż
jasno zaznaczyłem, że chcę ją tutaj widzieć pod koniec poprzedniego dnia.
Niestety, nikt mnie nie posłuchał i jej nie sprowadził, a więc trzeba będzie
znów ich przycisnąć – bo panna Ludbrook nie odbierze ode mnie telefonu, nawet
pomimo tego, że jestem szefem szefa firmy, która jest producentem większości
naszych teledysków.
Naszym kolejnym celem jest Belgia. Nigdy tam nie byłem, dlatego też dla
mnie to nowe doświadczenie. Lecimy samolotem prosto z Glasgow; w czasie podróży
robię chyba z tysiące zdjęć swoim telefonem (potajemnie, ponieważ zakazano nam
używania jakichkolwiek urządzeń). Ale włączyłem tryb samolotowy, więc moje
ukochane BlackBerry nie powinno nikomu ani niczemu zagrozić.
W Brukseli lądujemy o jedenastej osiemnaście. Oczywiście po wyjściu i
odbiorze bagażu, czeka na nas tłum fanów, proszących o zdjęcia i autograf.
Kiedy w końcu się od nich uwalniamy, jedziemy dwoma samochodami do hotelu, w
którym uprzednio zarezerwowaliśmy pokoje.
Jedziemy na próbę. Koncert zaczyna się dopiero za cztery godziny, ale
warto przyjechać wcześniej, wszystko ustalić. Shannon oczywiście nie jest z
tego powodu zadowolony, bo zakochał się w jakiejś głupiej grze i ciągle w nią
gra na swoim telefonie. O tyle dobrze, że ma wykute na pamięć, kiedy, co i jak
na koncertach. Inaczej bym go powiesił. I to nie za głowę.
Telefon wibruje w mojej kieszeni, ale ignoruję to. Jestem zajęty, nie mam
czasu na głupie rozmowy. Uf, jak dobrze, że Franceska została w Glasgow, bo miała
jakiś cholerny występ. Wspomniałem już, że zajmuje się akrobatyką na lodzie?
Nigdy bym o tym nie pomyślał.
– Odbierz ten cholerny telefon, nawet go tutaj słychać – krzyczy do mnie Tomo z drugiego końca sceny. Śmieję się cicho, kręcąc
głową. Sięgam do kieszeni i odruchowo odbieram.
– Halo – mówię znudzonym tonem, w
tym samym czasie Shannon z Chorwatem coś majsterkują przy wzmacniaczach.
– Cześć. Mógłbyś mnie.. – Tomo
podłącza gitarę pod uprzednio wymienione przeze mnie urządzenie i postanawia
zagrać początek The Kill – ..odebrać z lotniska.. – kończy, kiedy zapada błoga cisza. Marszczę czoło, odsuwam telefon od ucha
i z wrażenia opieram się o ścianę obok.
Pierwsze moje wrażenie to Ty znasz bo wydarłam Ci się na skypie. Czytam czytam i czytam i czytam i czytam i czytam i nie mogę wyjść z podziwu. Cholera jasna. To jest przecudowne, przegenialne, arcydzieło dla mnie. Jestem chora na punkcie tego opowiadania i wybacz mi to. Nic nie potrafię skrytykować może oprócz tego, że ja chcę więcej i więcej a Ty kończysz w takich momentach, że lakfadkfnaslkfbalkkabalkdblkblkfabflablkbflkbfl. Emma przyjeżdża, let me sing about it EMMA IS COMIIIIING :D KOCHAM WIELBIĘ NAPASTUJĘ!
OdpowiedzUsuńPierwsze wejście mnie trochę odrzuciło, bo blog wygląda trochę…inaczej, ale nie jest źle.
OdpowiedzUsuńJedenasty koncert, nie jest źle! Jeszcze tylko jakieś sto dziewięćdziesiąt! Niech się chłopaczyna cieszy. I to naprawdę okropny facet, chcieć powiesić własnego brata za części ciała, które często używa?
Ciekawi mnie czy dzwoniła Emma czy Franceska.
Daje tylko znak, że czytam, bo przez „piękną” majówkową pogodę wszystkiego się odechciewa.
- Nikola
To tak, super ten szablon, ale archiwum nie widzę a nie chcę zaczynać czytać od jedenastego rozdziału.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam, Sonne
Kochanie, wszystkie rozdziały są w kropce po lewej stronie pod napisem "ROZDZIAŁY" na niebieskim tle.
UsuńPozdrawiam xo
Chyba ze czytasz z telefonu — wtedy archiwum nie ma. Naprawie to jeszcze dzisiaj. Dziękuje za upomnienie :)
Usuń