15 lutego 2010 r
Co prawda, nowy rok nie przyniósł najlepszych oczekiwań i tego, czego się
spodziewaliśmy, ale mimo wszystko, jest w porządku i nikt jak na razie, poza
Shannonem, na nic nie narzeka.
Co do mojego brata, to nadal ma mi za złe, że nie odpowiedziałem mu, co
zaszło pomiędzy mną, a byłą asystentką. To należy do przeszłości i nie powinno
go obchodzić. Chociaż zbyt bardzo się tym interesuje, i nawet pomimo tego, że
mnie to niezmiernie denerwuje, staram się do niego przemówić jakimś chińskim językiem,
podtekstem, żeby zrozumiał, co zaszło między nami. Ale nie zrozumie, dopóki nie
powiem wprost.
– A co, jeśli się z nią przespałem? – pytam ze śmiechem, wchodząc do
pomieszczenia, w którym jest mój brat. Shannon wzdryga ramionami, patrzy na
mnie.
– Nie zdziwiłoby mnie to, szczerze mówiąc – odpowiada obojętnym tonem.
Shanny, braciszku! Właśnie wyznałem Ci prawdę, a Ty mnie olewasz? No cóż..
– Zabiłbym Cię prawdopodobnie. Ciesz się, że żyjesz. Jeszcze.
– Lubię wsadzać parówki do ciepłych bułek – podnoszę brwi do góry,
podjudzając go. Wiem, jak nie cierpi, gdy mówię do niego zdaniami, które mają
podwójne dno. Ledwo co powstrzymuję śmiech, kiedy widzę, jaki robi się czerwony
ze złości, a może z rozbawienia? – Wtyczki
do kontaktów też lubię wsadzać..
– Zamknij się! – rzuca we mnie poduszką z sofy, śmiejąc się.
– Podryw na Shannona: będę wtyczką dla Twojego kontaktu! – przekręcam
oczyma, unoszę dłonie do góry, robię głupią minę. Shanny znów czymś we mnie
rzuca, tym razem jednak trafia w czułe miejsce. Ohm. Uśmiech z mojej twarzy
momentalnie znika, zastępuje go ból. – Nienawidzę Cię – syczę, kuląc się. – Sukinsyn.
– Ha, ha – posyła mi wielki uśmiech, znów rzuca we mnie jakąś rzeczą. Tym
razem jest to opakowanie po płatkach.
Tak właśnie wygląda dzień spędzony z moim bratem w jednym, zespołowym
tour-busie. Jak dla mnie, nie powinniśmy przebywać w jednym pomieszczeniu razem
dłużej niż dwie minuty. Zazwyczaj źle się to kończy.
Kiedy znajduję się na świeżym powietrzu, oddycham głęboko i uświadamiam
sobie, jak bardzo musiałem być głupi, zostawiając swojego iPoda w domu.
Naprawdę – chciałem tylko pobiegać, tym bardziej, że mamy dwa dni wolnego, a
jeden zostajemy w cholernym autobusie nieopodal drogi na całą noc, bo Emma
zapomniała zarezerwować pokoje w hotelu.
Zapomniała. Zrobiła to specjalnie, nie zapomniała.
Obchodzę nasz – zespołowy tour-bus – i staję na jego tyłach. Co mi
pozostaje? Muszę wsłuchiwać się w naturę, tylko to mi pozostało. Zsuwam się
powoli na ziemię i siadam, tępo wpatrując się w przód drugiego autobusu, w
którym jest zespół wspomagający, uściślając: tylko jego część, bo cały by się
nie zmieścił w tak małym samochodzie. Przekręcam oczyma – chcę już wrócić do
domu, zająć się czymś innym, niż tym popieprzonym zespołem i trasą.
Może niewielu to wie i chce wiedzieć, ale nie cierpię muzyki. Robię to, bo
przynosi to korzyści i jako tako sławę, dzięki której mogę robić to, na co nie
może pozwolić sobie większość ludzi. Nie cierpię uczucia, kiedy wchodzę na
scenę.. dopiero niedawno sobie to uświadomiłem, że nie daje mi to radości, tak
jak kiedyś. W moim życiu pojawiło się coś, co zmieniło mnie na zawsze.. Nie
jestem tego pewien. Jeszcze na dodatek trasa została przyśpieszona o całe trzy
miesiące.. Uśmiecham się delikatnie. Może to i dobrze, że tak się stało –
dostałem czas próby, próby tego, czy wytrzymam wszystko psychicznie. I mimo tego,
że chciałbym przeskoczyć ten moment w życiu, jestem z siebie zadowolony.
Zadowolony z zespołu, z tego, jak ciężko pracowali, żeby naprawić – nie
oszukujmy się – mój błąd, który popełniłem z EMI. Jestem im za to wdzięczny, i
będę do końca życia. Chociaż.. czuję, że znów zrobię coś głupiego, coś co
rozpieprzy zespół po raz kolejny. Muszę się pilnować, przestrzegać zasad, które
sam sobie narzuciłem. Muszę.. być ostrożny pod każdym względem.
Zasada pierwsza: zawsze stosować się do rad Shelly,
Zasada druga: nie zakochiwać się w żadnej kobiecie, nie utrzymywać z nimi
żadnych kontaktów, poza tymi biznesowymi,
Zasada trzecia: myśleć tylko i wyłącznie o trwającej trasie, skupić się na
pisaniu nowych piosenek na nowy album,
Oraz zasada czwarta: nie pić alkoholu nigdy więcej w życiu.
Podciągam kolana pod brodę, parskam śmiechem – kto normalny ustala sobie
cztery zasady, których i tak za chuja nie będzie przestrzegał? Dobra, pierwsza
może wypadnie jako tako, bo She zawsze ma rację i trzeba się jej słuchać; druga
– wykluczone, po prostu moje libido nie wytrzyma aż takiej presji.. i celibatu.
Odpada! Trzecia: ujdzie w tłoku, nie zawsze da się wszystko porzucić dla jednej
rzeczy, w tym wypadku zespołu. Walić zespół, walić trasę, walić album.. Dajmy
im to, czego chcą, dajmy im to, co JA sobie wyobrażam. Zero opinii, wszystko po
swojemu. Zero rad, zero pouczeń. Wszystko. Po. Swojemu. Czwarta: sto procent
pomyślności. Alkohol zaczął mnie obrzydzać. Nawet jego zapach.
Drżę. No tak, jest dwudziesta trzecia pięćdziesiąt dwa, a ja siedzę na
zewnątrz. Co z tego, że mamy luty – w nocy jest cholernie zimno. A Jaredowi
zachciało się biegać. To nie moja wina, że to jedyny sposób na to, abym
rozładował swoje emocje z minionego dnia. Szczególnie przez ten hotel, który miał
być, ale go nie ma. Wracając do moich uczuć do Emmy, ostatnimi czasy nie
wszystko jej się udaje.. jak dotychczas myślałem. Uśmiecham się gorzko –
przecież wszystko spieprzyłem. Muszę za to zapłacić, nawet taką ceną.
10 września 1986 r
– Jared, do cholery, rusz tę dupę i przynieś te zakupy! – słyszę głos
ojczyma, Carla. Przekręcam oczyma, niechętnie wstaję z fotela i wychodzę na
dwór. Idę do samochodu, otwieram jego bagażnik i wyjmuję z niego cztery,
wielkie torby z wieloma niepotrzebnymi rzeczami. Czuję, jak ogarnia mnie
wściekłość – nienawidzę, kiedy ktoś mówi, co mam robić. Szczególnie mój
pieprzony ojczym, który uważa się za biologicznego ojca.. traktuje mnie jak
szmatę, którą wszystko wytrze. Shannona traktuje lżej niż mnie, ale też nie za
cudownie. Oboje go nienawidzimy, często też za to odpowiadamy: dostajemy kary,
albo po prostu w twarz. Mama zawsze jest poza domem, więc o większości nie wie.
– Już idę – odpowiadam obojętnym tonem, kiedy słyszę, jak narzeka, że się
ociągam. Wchodzę do kuchni, stawiam wszystko na blacie, a kiedy mam zamiar
odchodzić, słyszę:
– A Ty gdzie? Wypakuj to wszystko, ja jadę do pracy. Gdzie jest Shannon?
– Nie wiem – odpowiadam zgodnie z prawdą. Brat wyszedł godzinę wcześniej,
tuż po tym, jak mama wsiadła w autobus i pojechała do hurtowni, gdzie pracuje.
Wzdrygam ramionami. – Naprawdę nie wiem – dodaję, kiedy widzę, jak na mnie
patrzy.
– Zawsze wiesz, tylko kłamiesz. Oboje kłamiecie. Niewychowani gówniarze – uderza
mnie w tył głowy, na tyle mocno, że przechylam się do przodu; wychodzi.
Spuszczam wzrok w dół, przykładając dłoń do obolałego miejsca. Codziennie to
samo, rano mój brat gdzieś znika, matka idzie do pracy, ojczym się na mnie
wyżywa, a potem Shannon pojawia się z pieniędzmi z nie wiadomo skąd i wieczorem
wymykamy się na jakieś imprezy nieopodal domu. Zazwyczaj wracamy przed trzecią,
żeby nie podpaść Carlowi. Naprawdę by się wkurzył..
Dwanaście godzin później (20:58)
– Jared, chodź – słyszę głos mojego brata, opierającego się o parapet z
zewnętrznej strony domu. Nie jestem do tego zbytnio przekonany, bo mam
przeczucie, że dzisiaj nam się nie uda. Ale trudno – wskakuję na niewielką
komodę, nachylam się i prześlizguję przez okno. Shannon pomaga mi stanąć na
trawie, a kiedy mi się to udaje, biegniemy w stronę samochodu stojącego dwie
ulice dalej. Wsiadamy do środka – ja na tył, bo zupełnie nie znam osoby, obok
której siedzi Shannon. – Dzięki, stary. Ile dzisiaj?
– Dwadzieścia, bo niedaleko. Ale widzę, że zabrałeś brata, więc
czterdzieści za dwóch – odpowiada. Marszczę czoło, kiedy brat sięga do kieszeni
i wyjmuje dość dużą kwotę. Skąd on ma tyle pieniędzy? Będę musiał się
dowiedzieć. – Dzięki – rzuca, kiedy Shanny wylicza odpowiednią sumę. Po chwili
jesteśmy w drodze do domu Mary – dziewczyny starszej ode mnie o trzy lata,
która w tym roku kończy szkołę. Nigdy jeszcze u niej nie byłem, dlatego też to
dla mnie dziwne doświadczenie; wiem, jaka jest w szkole.. zawsze otoczona
przyjaciółkami, adorowana przez kolegów. Shannon kręci się w jej towarzystwie,
ale tylko dlatego, że ma dostęp do alkoholu, papierosów i narkotyków – co dla
mojego brata jest istnym rajem. Szczególnie dwa pierwsze, bo za ostatnim nie
przepada.
Wysiadam z samochodu, zamykam drzwiczki i oddycham świeżym powietrzem.
Brat posyła mi dziwne spojrzenie, i pokazuje, że mam iść za nim. Ściągam brwi,
podążam tuż za jego sylwetką. Stajemy przed drzwiami, do których dzwoni. Po
chwili otwiera nam kobieta, niższa ode mnie o jakieś dziesięć centymetrów
(aktualnie mam metr sześćdziesiąt osiem); której przez chwilę zupełnie nie
poznaję. Po dłuższej analizie (która trwa pięć sekund) stwierdzam, że jest to
Mary.
– Shannon – mówi, zarzucając mu ręce na szyję. Przytula się do niego,
dodając: – Przyszedłeś. Mówiłeś, że nie przyjdziesz. Och, a to..
– To mój brat, Jared. Jest za przyzwoity, mam nadzieję, że go jakoś
zmienisz – odpowiada jej, uśmiechając się. Oboje patrzą na mnie, definitywnie
coś knując.
– Miło mi, jestem Mary – wyciąga do mnie rękę, odsuwając się od brata.
Przez chwilę zastanawiam się, czy nie odwrócić się na pięcie i wrócić do domu, aby
dostać opierdol od Carla – na sto procent by mnie usłyszał, kiedy podejmowałbym
próbę dostania się do domu bez Shannona. To on był mistrzem w te klocki, ja nie.
– Jared – odzywam się w końcu, ujmując jej dłoń. W porównaniu do mojej,
jest bardzo krucha i delikatna, nawet pomimo tego, że jest ode mnie starsza.
– Och, wejdźcie. Stoimy na zewnątrz, zamiast iść się zabawić. Impreza jest
w piwnicy, bo tutaj zaraz by się sąsiedzi wkurzyli. Chodźcie. – Mówiąc to,
pociąga mojego brata za rękę prosto do środka. Wchodzę za nimi, nie udzielając
się zbytnio, sam nie wiem, po co w ogóle tutaj przyszedłem.
Siedzę na sofie, wsuwam dłonie pomiędzy kolana i patrzę na ludzi, którzy
świetnie się bawią. Nie zwracają na mnie najmniejszej uwagi, może to i dobrze.
Większość z nich ma już osiemnaście lat, tylko ja mam piętnaście, a Shannon
szesnaście.. trochę to dziwne, że jesteśmy u dziewczyny, która na co dzień ma
nas gdzieś. Co prawda, u boku mojego brata jest zupełnie inną osobą, w
szczególności w momencie, kiedy w pobliżu nie ma jej przyjaciółek. Dziś ma
urodziny? Marszczę czoło. Tak, w końcu jest wrzesień..
Obok mnie siada jakiś chłopak, ma góra z siedemnaście, jak nie mniej, lat.
Wygląda na równie znudzonego i wyobcowanego, co ja. Przez chwilę siedzimy w
ciszy – mówiąc w cudzysłowie, bo gra głośna muzyka.
– Nie wiem, po co tutaj przyszedłem – odzywa się.
– Ja też nie – wzdrygam ramionami. – Brat mnie tutaj zaciągnął.. zawsze
coś znajdzie głupiego.
– Shannon to Twój brat? – pyta. Kiwam głową. – Fajny gość. Załatwił mi
dużo rzeczy.. jestem mu winien parę przysług. Nauczyłem go, jak porządnie kraść
i nie być zauważonym.
– K.. kraść? – patrzę na niego z niedowierzaniem.
– A tak w ogóle, to jestem Kevin. Miło mi Cię w końcu poznać – o co tutaj
chodzi? Wszyscy mnie znają, a ja prawie nikogo. – Shannon wiele o Tobie
opowiadał. Mówił, że jesteś nudny i chce Cię jakoś odmienić – śmieje się cicho.
Ignoruje moje pytanie, cóż, dowiem się wszystkiego od brata.. mam nadzieję.
Wzdrygam ramionami, nie muszę się przedstawiać. Rozmawiamy jeszcze przez
chwilę, bardziej on mnie wypytuje o różne sprawy związane z tym, jak to jest
być takim out-siderem,
jakim jestem.
Biorę szklankę z swoim piciem i upijam go trochę. Ktoś zgłasza muzykę,
chyba leci Bad Boys Blue i ich ostatni hit You’re
a Women. Przekręcam oczyma, uśmiechając się delikatnie. Osobiście wolę
słuchać czegoś mocniejszego niż eurodisco i sam pop, ale nie narzekam, jeśli
ktoś słucha czegoś innego.
– Uwielbiam ten utwór! – słyszę za sobą głos Mary i śmiech mojego brata. –
Nie chcesz to nie, wezmę Twojego brata – dodaje po chwili. Marszczę czoło,
kiedy staje przede mną i wyciąga rękę. – Chodź. Siedzisz sam od kilkunastu
minut. Trzeba Cię zapoznać z takim życiem – uśmiecha się na tyle słodko, że nie
umiem jej odmówić. Kręcę głową z grymasem na twarzy, wstaję. Pociąga mnie na
sam środek, sięga po plastikowy kubek i podaje go mi. – Wypij. Poczujesz się
lepiej – och, jaka ironia.. właśnie o tym śpiewają w piosence. No cóż, chyba
jej nie odmówię. Przykładam kraniec kubka do ust, przechylam go i już po chwili
moje gardło pali gorzki smak alkoholu. Przez chwilę kaszlę, ale kolejna dawka
sprawia, że szybko się uspokajam, a moje mięśnie lekko rozluźniają. Patrzę w
kierunku brata, jest zajęty zupełnie czymś innym. Właśnie podrywa nieznaną mi
blondynkę. Znów wzdrygam ramionami, wzdycham. – Wypij więcej – daje mi kolejny
kubek.
Zanim zaczynamy tańczyć, przemija piąta piosenka. Nie za bardzo rozumiem
otaczających mnie ludzi, wszystko jest lekko rozmazane. Opieram się plecami o
ścianę, czuję zmęczenie. Patrzę na zegarek na prawej ręce i stwierdzam, że jest
druga dwadzieścia dziewięć. Cholera, niedługo musimy się zbierać.. oddycham
głęboko.
– Chodź – słyszę znów ten dobrze znany mi głos. Ściągam brwi, podnoszę
głowę i widzę Mary. Boże, dzisiaj ona mnie wszędzie prześladuje – cholera, jest
czwartek. Mam na popołudnie do szkoły.. dobra, pieprzyć to. I tak do niej praktycznie
nie chodzę, najwyżej dostanę kolejny wpierdol od Carla. Ale za co – za
wspomnienia i młodość. Za to warto.
Kobieta pociąga mnie za przedramię do siebie, po czym po schodach na górę.
Nie wiem, co planuje, ale co jakiś czas się odwraca, aby chyba sprawdzić, czy
mój brat nas widzi. Ale nigdzie go nie dostrzegam, pewnie jest zbyt zajęty, jak
każdego razu. Kiedy znajdujemy się na parterze, przystajemy na chwilę; odwraca
się do mnie.
– Moi rodzice śpią na górze. Musimy być cicho, inaczej nigdy więcej mi nie
pozwolą urządzić imprezy. Poza tym, nie wiedzą, że są tutaj młodsi ode mnie.
Jakby co, mów, że nie wziąłeś prawa jazdy z domu, bo przyszedłeś na pieszo. OK?
– W porządku – odpowiadam. Mijamy kilka pokoi na parterze, wchodzimy do
ostatniego, który znajduje się na samym końcu przedpokoju. Mary zamyka drzwi na
górny zamek, odwraca się i opiera plecami o nie. Dobra, teraz już nic nie
rozumiem. – Po co tutaj jesteśmy? – nie wiem, po co zadaje to pytanie, skoro
chwilę później dostaję na nie odpowiedź. Podchodząc do mnie, ściąga koszulkę
przez głowę; zarzuca ręce na moją szyję i zaczyna całować.. Uhm. Cudowny
wieczór.
Shannon jest na mnie nieźle wkurwiony, za to, co zaszło pomiędzy mną a
Mary, ponieważ mu się podoba, a może podobała. Nadal nie wiem, skąd o tym wie,
ale nie zamierzam się dopytywać – pewnie się domyślił, w końcu oboje
zniknęliśmy na prawie godzinę czasu. Nie rozmawia ze mną, ale idziemy razem do
domu szybkim krokiem, bo sporo przekroczyliśmy limit czasu, który sobie
ustaliliśmy. Prawie godzina za późno, to się źle skończy.
Idziemy na tył domu, skąd wyszliśmy, podchodzimy do okna naszego pokoju.
Wchodzę pierwszy, bo Shannon jest za ciężki, żebym mu pomagał podskoczyć na
parapet. Kiedy znajduję się w środku i mam zamiar pomóc bratu, nagle zapala się
światło, słyszę trzask obijanych się o ścianę drzwi. Kurwa, tylko nie to!
– Jared! – słyszę głos brata. – Kurwa, chodź tutaj, ja pierdolę – pociąga
mnie za koszulkę i próbuje wyciągnąć na zewnątrz. – Boże, chodź, on Cię zabije.
– Ty gówniarzu pieprzony! Pierdolony gówniarz! – wychylam się za okno, już
mam wychodzić, kiedy czuję mocne szarpnięcie za kostkę i znów ląduję w środku
pomieszczenia. – Co ja kurwa mówiłem?! Co mówiłem? Żadnego wychodzenia na żadne
imprezy! – podnosi mnie za skrawek koszuli do góry. Krzywię się, ponieważ
uciska lekko moją szyję.
– Zostaw go, do jasnej cholery! – Shannon wchodzi przez okno do środka
kilka chwil później. – To moja wina, zostaw go – powtarza dobitniej. – Zostaw
go, do kurwy nędzy, to mój brat.
– A ja jestem Waszym opiekunem! Gdzie byliście? – zupełnie ignoruje
słownictwo Shannona, zawsze na to zwracał uwagę. No cóż, teraz widocznie już
tego nie robi.
Och, mam ochotę się na kimś wyżyć.
– Nigdzie. Zostaw mnie – odzywam się.
– Kłamiesz, jak zwykle! – rzuca mnie na podłogę. Czuję ogromny ból w barku,
ponieważ na niego upadłem. Skulam się w kulkę, jedyne, co widzę to czubki butów
mojego brata. – Czasem mam ochotę dać Ci taki porządny wpierdol.. jesteś
zupełnie bezużyteczny, tak samo jak i Twój brat. Oboje jesteście.
– Spierdalaj – mówię cicho.
– Coś ty powiedział?!
– Słyszałeś – mówi Shanny. – Odpierdol się od nas raz na zawsze. Nic Ci
nie zrobiliśmy. Przynajmniej zostaw jego, on nie sprawia problemów.
– Coś jeszcze chciałeś powiedzieć?! – pyta.
– Może – odpowiadam, zanim Shannon zdąża to zrobić.
– Przysięgam, któregoś dnia tak Ci zajebie w tę twarz, że aż Ci się
odwróci..! – zaczyna. Przez chwilę nic nie dodaje, ale po chwili znów się
odzywa: – Wasza matka zapieprza cały dzień, żebyście mogli żyć jak normalni
ludzie. A Wy robicie problemy, pieprzeni gówniarze!
– Cóż, myślałem, że to facet utrzymuje rodzinę, nie kobieta.
18 lutego 2010 r
W hotelu meldujemy się dokładnie o ósmej pięć. Jestem wykończony pobytem w
tour-busie, stojącym na zadupiu, do tego jeszcze dzisiaj mamy koncert w Trent
FM Arena Nottingham. Gramy tam pierwszy raz, więc kij wie, czego się
spodziewać. Bilety wyprzedane na dwadzieścia tysięcy miejsc.. do tego płyta i
podziękujemy wszystkim. Głos po tym mi totalnie wysiądzie, będę musiał pić
jakieś świństwa mojej mamy, aby być zdolnym do śpiewu na następne dni.
Kiedy zamykam się w pokoju hotelowym, pod numerem pięćset osiem, oddycham
z ulgą. Jestem w końcu sam, Diana pożyczyła mi tę ładowarkę do iPoda, ale
najpierw muszę skorzystać z toalety, strasznie chce mi się siku. Boże, przez
cały lot z niej nie korzystałem, bo w samolotach są okropne.. toalety.
Przekręcam oczyma i idę do pomieszczenia obok.
Wracam do pokoju głównego, siadam wygodnie na wielkim łóżku i sięgam do
torby, gdzie wcisnąłem te przeklęte kable od laptopa i iPoda (okazało się, że
jednak zabrałem go z domu, tylko był ukryty pod stertą ubrań!). Rozglądam się w
poszukiwaniu za kontaktem, a kiedy go znajduję obok komody naprzeciwko łóżka,
idę tam i go podłączam do prądu. Przesuwam sobie fotel tuż obok i siadam na
nim. Biorę do ręki urządzenie, uśmiecham się, kiedy widzę, że się ładuje,
wyciągam z kieszeni słuchawki i wkładam je do uszu. Włączam pierwszy utwór,
który nazywa się Lover, you
should’ve come over i
wsłuchuję się w jego nuty. Znam Jeffa Buckley’a, był świetnym artystą – jako
dziecko przywykłem go słuchać, jeśli nadarzyła się tylko taka okazja; znam
wszystkie jego utwory, ale nigdy się im nie przysłuchiwałem. Ten jest..
przepiękny.. i czuję z nim jakieś powiązanie. Jakby mówił o mnie, o moich
uczuciach.. cholera.
Marsylia. Teraz myślę o Marsylii.
Kiedyś tam wrócę. Byłem tam kilka razy podczas “urlopu”. Zabiorę tam swoją
dziewczynę, pokażę jej te cudowne miejsce. Może nawet tam zamieszkam, kto wie?
Francja jest cudowna, pomijając to, że żrą żaby na śniadanie. To obrzydliwe,
ale i tak kocham ten kraj. Kiedyś tam wrócę. I to z dobrym zamiarem.
Ktoś głośno puka do drzwi. Otwieram oczy, bo właśnie wsłuchiwałem się w
brzmienia Kings Of Leon i ich Closer.
Wyciągam słuchawki z uszu, zatrzymuję odtwarzanie i wstaję. Idę w stronę
wyjścia, otwieram drzwi, przecierając dłonią oczy. Chyba przysnąłem, bo nie
przypominam sobie, abym patrzył na cokolwiek innego niż błądził wzrokiem w
ciemnościach.
– Chciałabym pożyczyć iPoda – słyszę.
– Nie możesz sobie tutaj tak przychodzić i żądać. Jest
takie coś jak “proszę”. Ostatnio jesteś strasznie chamska – musiałem w końcu jej to powiedzieć. Skoro nikt tego nie
potrafi zrobić, ja się tym zajmę. Ta kobieta mnie irytuje, nie będzie mnie
szantażować.
– Słucham? – pyta, śmiejąc się. – Chyba sobie żartujesz. Jesteś ode mnie zależny i dobrze o tym
wiesz. Więc, jak będzie. Dostanę go, czy mam iść do Shannona?
– Przestań mnie szantażować! – podnoszę na nią głos. – Idź. Nie uwierzy Ci.
Nienawidzi Cię. Nikt Cię tutaj nie lubi. Proszę Cię, rozejrzyj się. Poza
Marty’m nie masz nikogo.
Podchodzi do mnie niebezpiecznie blisko i wbija mi palec wskazujący w
mostek.
– Nigdy. Nie waż się tak mówić. Nie do mnie. Nie wiesz,
kim jestem i co mogę zrobić – przybliża się do mnie
jeszcze bardziej. Mrużę oczy. – Wystarczy jeden ruch.. – przesuwa palcem w dół mojej klatki piersiowej, zatrzymuje się na brzuchu.
– I będziesz jak posłuszne dziecko. Wszyscy jesteście tacy sami
– zanim zdążam zrozumieć, o co jej chodzi, wychodzi z pokoju trzaskając
drzwiami. Stoję lekko osłupiały na środku pomieszczenia, drapię się po głowie.
To było naprawdę dziwne.
Odwalam jakieś denne przemówienie na początku, jak to zwykle bywa, witam
się z ludźmi, gramy wejście – Escape,
tak jak jest napisane na setliście; rzucam akustykami na prawo i lewo, byle
żeby szybciej stąd wyjść; biegnę po Pitagoras, żeby zagrać full-bandem The Kill; jęczę cicho, kiedy
przypominam sobie, że go nie nastroiłem – wracam po Artemis, krzywiąc się na
każdym kroku. Przekręcam oczyma pod zamkniętymi powiekami, stając przed
mikrofonem. Zaczynam wygrywać akordy do tej dziwnej piosenki, a po chwili tłum
zaczyna śpiewać ze mną.
Szybciej, kurwa.
Pośpieszam się w myślach; zostały jeszcze cztery piosenki, a ja już
denerwuję się jak nigdy dotąd. Muszę szybko znaleźć się w pokoju hotelowym,
zamknąć się i przemyśleć parę spraw – moc tej myśli mnie przeraża, tylko o tym
myślę, nie potrafię skupić się na jednej, głupiej piosence. Cholera. Co z tego,
że w nocy mamy wyjechać do Manchesteru?
To, że piszesz w czasie teraźniejszym jest rzadko spotykane i nie każdy się w tym odnajduje, ale tobie idzie świetnie.
OdpowiedzUsuńPierwsza część była boska. Szczególnie; „Nienawidzę Cię” syczę, kuląc się. „Sukinsyn”
Podoba mi się też to, że Jared nie jest jakimś ideałem, wykreowanym prawie na bóstwo co zdarza się często u innych. Tu to taki normalny, chciałoby się powiedzieć, facet. Może trochę szurnięty. Nie jest ani za święty, ani nie jest przesadzony w drugą storę. Póki co.
- Nikola
Franceska - fuck you. Część retrospekcyjna mnie rozpier*oliła, sama wiesz dlaczego. Boziuuu, ja chcę więceeeej!!!
OdpowiedzUsuń