13 grudnia 2009
Wezwanie do sądu.
Cudownie. Nie dość, że niedawno wydałem nową płytę, to teraz czeka mnie
sprawa sądowa. Nawet nie mam zamiaru czytać, do czego się odnosi – pewnie
chodzi o pobicie kobiety, której imienia już nawet nie pamiętam, chociaż
kojarzy mi się, że było jakieś niespotykane. Minęło półtora miesiąca, myślałem,
że ten dupek da sobie spokój – ale nie. Przecież musi zachować swoją reputację,
musi kogoś o to oskarżyć – nawet pomimo tego, że sam był tego powodem.
Krzywię się. To naprawdę niedorzeczne, żebym dostawał takie listy. Nie
przywykłem do tego; moim ostatnim wezwaniem sądowym było wezwanie do zapłaty za
mandat, którego nie chciałem spłacić, bo był za drogi (dwieście dolarów za
przekroczenie prędkości?!) poza tym, wracałem w nocy do domu i nie stwarzałem
dla nikogo zagrożenia. Ale to coś poważniejszego – zostałem oskarżony o pobicie
kobiety, której.. nie pobiłem.
Nawet bym jej kijem chyba nie dotknął, szczerze powiedziawszy. W porządku,
była ładna, ale mimo wszystko miała męża, który ją na marginesie pobił; nie
zadaję się z takimi, nie umiem tak ciągnąć tego wszystkiego. A co dopiero to,
żebym miał podnieść na nią rękę? Dobre sobie.
Jestem tak zły, że zgniatam wezwanie i wyrzucam je do pobliskiego kosza
razem z kopertą i moim adresem. Nie obchodzi mnie to, że są tutaj ludzie, który
pojechaliby na wysypisko śmieci, żeby tylko go dostać. Naprawdę mnie to nie
interesuje. Muszę jak najszybciej znaleźć się w domu, napić się zimnej wody i
odetchnąć. Obejrzeć jakiś film, albo gdzieś się wybrać. Cokolwiek. Byleby nie
myśleć o tej pieprzonej sprawie.
Wchodzę do mieszkania, wieszam kurtkę na wieszaku, ściągam buty. Zazwyczaj
tego nie robię, ale ostatnimi czasy pokochałem swoje beżowe kapcie, które
kupiła mi mama. Piękny prezent, taki.. skromny? Śmieję się cicho.
Otwieram lodówkę i szybko ją zamykam. Jakim cudem stała się taka pusta?
Krzywię się. Muszę iść na zakupy. Zawsze robiłem to z Shannonem, ale ostatnimi
czasy stał się strasznie leniwy w sprawie sklepów; przesiaduje większość czasu
w studio.. Cóż, będę musiał wybrać się w samotności. Znów śmieję się gorzko, z
dnia na dzień jest coraz gorzej i czuję, że niedługo nadejdzie taki moment, że
nie wytrzymam i zrobię coś naprawdę głupiego. Zbliża się, coraz szybciej. Szoruję
na korytarz, zakładam niedbale buty, nawet ich nie zawiązując, narzucam kurtkę
zimową (na dworze jest strasznie zimno!) na ramiona i wychodzę. Supermarket
jest niedaleko, więc postanawiam wybrać się pieszo. Świeże powietrze dobrze mi
zrobi, myślę.
Przechodzę przez obrotowe drzwi, płacę za wózek elektroniczny (jest nawet
kierownica!), bo nie chce mi się chodzić między półkami. Leń, wyrzucam sobie w
myślach. Siadam na plastikowym krzesełku i jadę na (bardzo) wielkie zakupy.
Prycham, wrzucam do koszyka z przodu wszystko co popadnie – w końcu wziąłem
swoją kartę schowaną w portfelu, leżącym pod stosem płyt przez dłuższy okres
czasu. Mrużę oczy i przypominam sobie o liście z sądu – nawet nie przeczytałem,
po co zostałem tam wezwany. Cóż, najwyżej wezwą mnie jeszcze raz albo przyjdzie
policja. Skoro tak bardzo im zależy, niech to pokażą. Nie będę się tam
pokazywał z własnej woli, bo nic złego nie zrobiłem. Krzywię się, kiedy o mało
nie uderzam w jakiegoś mężczyznę. Przepraszam go, informuję, że się zamyśliłem
– kiwa z uśmiechem głową i odjeżdża. Żeby wszyscy ludzie byli tacy życzliwi i
kochani, na świecie byłoby o wiele lepiej.
Z marketu wychodzę z trzema reklamówkami zakupów – większość to i tak
płatki i mleko, bo uwielbiam to jeść. Na drugim miejscu są owoce, a na trzecim
moje ukochane, naturalne soki. Czas zacząć zdrowo się odżywiać, i zdrowo żyć.
Czas wrócić do aktywnego życia!
– Cholera – syczę, kiedy czuję, że dzwoni telefon. Obie ręce mam zajęte,
więc podchodzę do najbliższej ławki, kładę tam reklamówki i sięgam po
urządzenie. – B. o. ż. e – akcentuję każdą literkę w tym słowie, przekręcam
oczyma. – Czego?
– Cześć, Jared – słyszę w słuchawce głos Shelly, która zajmuje się trasami
koncertowymi, spotkaniami i innymi pierdołami, które szczerze powiedziawszy
mnie nie interesują. Rzuca datę, godzinę, miejsce i po sprawie.
– Ach, cześć. Myślałem, że to znów Jamie. Ostatnio mnie denerwuje do entej
potęgi – śmieję się gorzko. – Co się stało? Nie mogę za długo rozmawiać, jestem
w mieście.
– Właśnie dostałam telefon od EMI. Chcą przyśpieszenia trasy. Nie maj, a
luty. Postawili jakieś warunki, zapisałam je, więc jeśli będziesz miał chwilę
czasu, to wpadnij, albo oddzwoń. Chyba lepiej będzie, jak zapoznasz się z tym
na spokojnie.
– W porządku – odpowiadam z lekkim zdenerwowaniem w głosie. Czego mogli
znów chcieć? Nie dość, że przyśpieszają trasę, chociaż nie mają prawa, to
jeszcze stawiają warunki. Przecież to decyzja zespołu, kiedy wyruszają w trasę!
Mieliśmy mieć tyle wolnego, na promowanie albumu, kręcenie nowego teledysku..
Zajebiście. Wszystko przepadło. – Wpadnę wieczorem. Do zobaczenia – rozłączam
się. Mój prawie idealny humor zniknął w ułamku sekundy. Z impetem zabieram
reklamówki z ławki, uprzednio wrzucając telefon do kieszeni i wracam do domu.
Przebiegam przez wąską dróżkę prowadzącą przez las, prosto w sam środek
zbioru drzew. Przystaję, schylam się i opieram dłońmi o kolana. Oddycham szybko
i ciężko, jestem zmęczony przebiegniętymi kilometrami. Ściszam muzykę
dopływającą z iPoda, nadal stojąc w tej samej pozycji. Kiedy oddech się
uspokaja wraz z ciśnieniem, prostuję się i rozglądam po okolicy. Postanowiłem
tutaj kończyć swój poranny bieg, aby wyładować emocje z poprzedniego dnia. Jest
cicho, słyszę jedynie śpiew ptaków i lekki szum drzew, poruszanych przez
poranny wiatr. Wciągam mocno powietrze, ruszam przed siebie. Pod moimi stopami
łamią się stare gałęzie drzew, wydając charakterystyczny dźwięk. Uśmiecham się
lekko, opierając o najbliższe drzewo. Spoglądam na zegarek. Wybija piąta
czterdzieści dwa.
Wracam wolnym krokiem przez las do domu. Jest on niedaleko, więc zajmie mi
to najwyżej dwadzieścia minut. Rano wybieram okrężną drogę, więc zazwyczaj
odległość od domu do tego miejsca rozchodzi się w powiewach od dwóch do trzech
godzin. Przecieram spocone czoło dłonią, wycieram ją w stare dresy. Przeskakuję
przez bramę wjazdową, wchodzę na ulicę. Maszeruję wzdłuż białej linii
narysowanej na środku asfaltu. Jak dobrze, że ta droga nie jest zbyt często
używana. Wsuwam dłonie do bluzy, marzną mi koniuszki. Syczę lekko, jest
naprawdę zimno. Wzdrygam się.
Mijam znak, który oznajmia, że jestem z powrotem na Fredonia Drive, przechodzę przez niewielką wysepkę, która oddziela
miastową drogę od leśnej. Wyciągam z uszu słuchawki, zaczyna boleć mnie głowa.
Chowam wszystko do kieszeni dresów, zapinam zamek i spokojnym krokiem idę
chodnikiem uliczki, na której mieszkam. Mijam wiele budynków, a kiedy docieram
do mojego, przechodzę przez bramę, wpisując odpowiedni kod do domofonu,
otwieram drzwi i wchodzę do środka. Po drodze zrzucam wszystko z siebie,
postanawiając, że później to pozbieram. Idę prosto do łazienki, wchodzę pod
letni prysznic i zmywam z siebie cały poranek, wszelkie uczucia z poprzedniego
dnia i nocy.
Nie wracam do łóżka, aby spać, nie opłaca mi się. Przecieram ręcznikiem
włosy i twarz, stając przed lustrem. Przez chwilę przyglądam się sobie –
schudłem, czy mi się wydaje? Przez ostatnie miesiące wyglądało na to, że moja
waga jest idealna, ale teraz, mam wrażenie, że sporo mi ubyło. Kiedy ostatnim
razem tak wyglądałem, byłem poważnie chory... To nie może być nic z tych rzeczy.
Potrząsam głową, wyrzucając z niej głupie myśli.
Sięgam po szczoteczkę, nakładam na nią pastę i myję zęby. Zaczynam w
nogach odczuwać lekki ból po przebiegniętych kilometrach. Mój humor od
poprzedniego dnia zdecydowanie się poprawił – może to za sprawą tego, że
podjąłem się zdrowego trybu życia i porannych biegów. Poza tym – miałem
zadzwonić do Shelly, ale tego nie zrobiłem. Często się tak dzieje, dlatego
wierzę, że nie jest na mnie wściekła.
15 grudnia 2009
Brat szykuje od kilku dni jakąś wielką niespodziankę, ale ciągle coś mu
się nie udaje i nie może jej sprowadzić do studia. Macham na to ręką – i tak na
to nie zasłużyłem, więc nie musi się zbytnio starać. Ale strasznie się uparł.
– W końcu mi się uda! To naprawdę ważna niespodzianka, myślę, że bez niej
się nie obędzie. Tomo, musisz mi pomóc. Dzisiaj – mówi groźnym tonem i wskazuje
palcem na naszego najlepszego przyjaciela, który zaś się śmieje.
– Shannon, to, czy weźmie w tym udział, czy nie, to zależy od niej – odpowiada. Przez chwilę panuje cisza, a dwójka
przyjaciół mierzy się wzrokiem. Brat chyba lekko się zdenerwował, bo klnie
cicho pod nosem i robi się czerwony. – Ups. Wygadałem?
– Wygadałeś – powtarza Shannon.
–
Przepraszam,
to nie było zamierzone! – usprawiedliwia się niemal natychmiast, rozkładając
ręce w geście obronnym. – Szczota i tak nic nie wie, więc jest w porządku. Nie
domyśli się, mniemam.
– Szczota? – pytam, unosząc lewą brew do góry. To, że dwa dni temu
zrobiłem sobie brązowego irokeza, nie znaczy, że mogą mnie tak nazywać!
– Tomo! Nienawidzę Cię w tym momencie! – unosi się Shannon, rzucając w drugiego
pałeczkami od perkusji. – Jak mogłeś to wygadać, jak mogłeś.. jak? – wstaje i
idzie w stronę przyjaciela. Po chwili wdają się w dziecinną bójkę, która polega
na dokuczaniu sobie w bardzo głupi i mało inteligentny sposób. Przekręcam
oczyma, wzdycham lekko i przechodzę do części, gdzie stoi reżyserka. Jamie
rozmawia z kobietą, której na imię Elena – obok niego siedzi dwóch mężczyzn:
Josh wraz ze Steve’m, naszym producentem. Kiwam głową na znak powitania, kątem
oka obserwując Shannona i Tomo. Czasem takie zachowania u nich przeradzały się
w gorsze sytuacje, więc wolę mieć wszystko pod kontrolą.
– W porządku? – pytam, kiedy nastaje cisza obwieszczająca koniec rozmów.
–
Nie,
czekamy na tego nowego chłopaka, którego zwerbowaliśmy do basu. Jest bardzo
dobry, ale wolałbym się upewnić, co Wy o nim sądzicie. Spóźnia się dziesięć
minut.
– Eleno, jeszcze pięć i go nie wpuszczajcie – rzucam do kobiety i
wychodzę z pomieszczenia. Sprawa między bratem a przyjacielem się uspokoiła;
teraz siedzą i rozmawiają, docinając sobie i się śmiejąc. – Słyszeliście o tym
nowym do wspomagającego? Czemu ja nic nie wiem?
– Byłeś zajęty tą swoją cizią mizią, Bóg wie, ile ją obracałeś, ale
próbowaliśmy Ci powiedzieć. Zawsze “chłopaki, muszę iść, zaraz mam spotkanie
biznesowe” – przekręcam oczyma. To, że ostatnio zacząłem się z kimś spotykać,
to naprawdę nic wielkiego. Powinni być z tego zadowoleni.
–
Codzienne
spotkania biznesowe, Shannon – wtrąca Tomo.
– Tak, codzienne. Tak, czy siak, już wiesz. Na oczy go nie widziałem, ale
Jamie, Elena, Rebekah, Daniel, Robert.. – zaczyna wyliczać na palcach całą
ekipę wspomagającą.
– Tak, tak, wiem.
– No więc, stwierdzili, że jest zajebisty, dlatego też postanowili,
że go zwerbują, bo potrzebujemy basisty. Wiesz, nowe brzmienia i takie tam.
– Nowe brzmienia – powtarza Tomo kokieteryjnym tonem, naśladując Shannona.
Unosi dłonie, zaczyna nimi wymachiwać i nadal powtarzać mojego brata. Śmieję
się cicho.
– A wiecie może, jak się nazywa? – pytam, znów ignorując ich dziecinne
zachowanie. Przez chwilę sobie dokuczają, lecz postanawiają odpowiedzieć na
moje pytanie.
– Wiemy – zaczyna mój brat.
– Ale to ma być tajemnica – dorzuca nasz przyjaciel.
– Posługuje się jakimś pseudonimem – na twarzy Shannona pojawia się ten
charakterystyczny uśmiech, znaczący, że nic nie powie.
– Artystycznym pseudonimem – akcentuje pierwszy wyraz Tomo. Patrzy na
mojego brata, który kręci głową; jednak zaczyna mówić: – Tak, czy owak, nazywa
się Marty, czy coś takiego. Człowieku, czy to jest w ogóle imię? Myślałem, że
to babskie. Nieważne – śmieje się. – O, chyba przyszedł – zrywają się z fotela
i patrzą za szybę. Jamie rozmawia z jakimś młodszym od siebie chłopakiem,
ściska mu rękę i po kolei przedstawia ludzi (nie poznał ich wcześniej?).
Marszczę czoło. – A, jest! Gdzie Twoja zmiotka! Myślę, że długo tutaj nie
pogra! Jest strasznie młody, nie da rady.
– Chyba znam go skądś – wtrącam się momentalnie. Oboje zwracają na mnie
wzrok i wwiercają go we mnie. – Dobra, już dobra. Kojarzę go skądś, ale nie wiem
skąd. Może jakieś przewidzenia. Dobra, dawać mi go tutaj, na salę nagrań. Niech
zagra coś, co mnie zwali z nóg.
Przecieram dłońmi twarz. Jestem, ale jednak mnie nie ma. Patrzę na
tego chłopaka i nie mogę uwierzyć, że po raz pierwszy znalazł się ktoś tak
świetny od czasów, kiedy jeszcze mieliśmy basistę w zespole, nie w
wspomagającej. Ktoś tak równy.. tak dobry.. nawet lepszy niż Matt. Chociaż jego
nikt nigdy nie zastąpi.
Szkoda, że sprawy się tak potoczyły, że się pokłóciliśmy, bo chciał odejść
do innego zespołu. Gdybym dał mu czas do namysłu, a nie powiedział krótkie “spierdalaj”
może teraz byłoby zupełnie inaczej.
– Muszę na chwilę wyjść – kręcę głową. – Nie przejmuj się, młody, to nie ma nic wspólnego z Tobą.
Muszę.. ochłonąć i podjąć decyzję. Zapoznaj się z tymi ludźmi – macham na cały zespół – a ja dam Ci znać za około
godzinę, w porządku?
– Jasne – odpowiada, uśmiechając
się. Odwdzięczam się tym samym, wychodzę z pomieszczenia i idę na dach. Zawszę
tam chodzę, kiedy przychodzi mi podjąć trudną decyzję w sprawie zespołu. Siadam
na krawędzi, spuszczam nogi na dół i wpatruję się w ruch uliczny na samym dole.
Prawdopodobnie gdybym miał coś na sumieniu, i gdyby ktoś teraz zaszedł mnie od
tyłu, spadłbym z impetem na dół, roztrzaskując się na drobne kawałki.
– Dobry jest, nie? – pytam samego siebie. – To dobra szansa, żeby wrócić do starych brzmień. Typowo
rockowych.. znów zacząć grać na Artemis i Pitagoras, wyciągając wszystkie
akordy.. To jest dobra myśl, Leto – mówię do siebie. Bawię
się sznurkami od bluzy, podnoszę głowę i patrzę na budynek naprzeciwko tego, w
którym mieści się nasze drugie studio (pierwsze znajduje się w moim
mieszkaniu). Wzdycham lekko i kładę się na plecach. Splatam dłonie na brzuchu i
zamykam oczy.
A co, jeśli nam się nie uda? Musimy spłacić dług. Rozpocząć trasę w lutym.
Cholera jasna. Jak na razie rotacje są pozytywne, ale wszystko może się
wydarzyć. Żadne z nas nawet nie ma czasu na to, żeby poświęcić się rodzinie.
Ostatnie półtora miesiąca to sama praca, ciężka praca, ciągle studio, dom,
studio, dom. Chciałem ściągnąć wszystko do swojego mieszkania, ale to tylko
przysporzyłoby mi problemów.
Zastanawiam się, kogo chcieli przyprowadzić Tomo z Shannonem.
Niespodzianka pod tytułem “ona”? Kogo mogliby mieć na myśli? Na pewno nie
Sophię – nie są zbyt entuzjastycznie nastawieni do naszego “związku”.
Przekręcam oczyma. To na pewno nie o nią chodziło. Mama? Shanny nie nazwałby
mamy “ją”, raczej przybrałby ładniejsze słowo, Tomo tak samo. Moje pomysły się
wyczerpały, mamy dużo znajomych w płci żeńskiej, ale trafienie w dziesiątkę
graniczy z cudem. Poddaję się. Nie zgadnę. Elena – odpada. Kaya – odpada.
Przecież wszystkie pracują z nami w studio..
Robi się chłodno, więc obejmuję się rękoma, mocniej ściągając kurtkę.
Minęło więcej czasu, niż planowałem, ale nie przejmuję się tym. Chucham w
dłonie, otwieram drzwi. Wchodzę do środka, przybieram poważną, biznesową minę.
Nie mogę grać dobrego szefa, jeśli chodzi o nowicjuszy w zespole wspomagającym.
Prycham cicho pod nosem. Przeczesuję palcami włosy, staję przed drzwiami do
sali konferencyjnej – to tutaj właśnie spotykamy się najczęściej w momentach,
kiedy trzeba podjąć jakieś wspólne decyzje. Tym razem muszę podjąć ją sam, więc
kiedy wchodzę do środka, rzucam szybkie “przyjęty” i siadam na obrotowym
krześle. Rozglądam się po pomieszczeniu – po Shannonie ani Tomo ani śladu.
Gdzie oni do diaska są?
– Dziękuję, ee, Jared, że dałeś mi szansę – mówi Marty, przerywając mi kolejne przemyślenia na temat
miejsca pobytu mojego brata i przyjaciela. Unoszę lewą brew do góry, patrzę na
niego. Jest lekko speszony, ale się uśmiecha.
Jakie to szczęście, że moje mieszkanie dzisiejszego wieczoru jest puste.
Nie muszę słuchać nikogo, niczego, odpowiadać na żadne pytania. Mogę dosadnie
zastanowić się nad wszystkimi swoimi czynami od momentu, kiedy sprawy zaszły za
daleko z Emmą. Nawet nie próbowałem się z nią później skontaktować. Shannon
wspominał coś, że z nią rozmawiał, ale nie była chętna do konwersacji z żadnym
z nas. Dodał też coś, że “chyba jest na nas zła, ale nie wiem za co!” i “będzie
przez następne miesiące!”. Patrzę tępo w ścianę, zastanawiając się, gdzie teraz
bym był, gdyby to nigdy się nie wydarzyło. Może faktycznie powinienem wybrać
się na miesięczny odpoczynek, i tak samo wysłać innych?
Tak, a dług dalej będzie rósł. To nie jest możliwe. Jedynym sposobem
byłoby spłacenie całej należności, powrót do koncertów szybciej, niż ten
planowany. I nawet mimo tego, że płyty nadal schodzą, to nie pokrywa to tego
cholernego długu. A szkoda. Ale niestety, mój stan konta to tylko jedna trzecia
całej kwoty. Niestety.
Włączam konsolę. Nic innego mi nie pozostaje, jak wieczorne granie w jakąś
nudną grę na PlayStation. Loguje się na swoje konto, rozsiadam na kanapie i
ściskam w dłoniach kontroler. Wybieram grę wyścigową i już po chwili śmigam po
ulicach jakiegoś miasta samochodem, niszcząc wszystko, co znajdzie się na
drodze. Przysypiam po pół godzinnej rundzie.
Budzi mnie pukanie do drzwi. Nie za głośne, ani za ciche. Marszczę czoło,
kątem oka patrzę na zegarek. Dwanaście po dwudziestej pierwszej. Kogo, do
cholery, niesie o tej porze? Myślę, wstając z sofy. Przeciągam się szybko,
wyłączam telewizor i idę otworzyć. Uprzednio spoglądam przez wizjer – może to
znowu policja? – widzę jedynie kontur dwóch osób, zdecydowanie kobiety i
mężczyzny. Mama i Shannon. Na pewno. Łapię za klamkę, ale wtedy przypominam
sobie, że zamknąłem drzwi na klucz od wewnątrz. Grzebię w kieszeniach spodni w
poszukiwaniu odpowiedniego klucza, a kiedy go znajduję, otwieram zamek i wpuszczam
świeże powietrze do środka.
Mrużę oczy, dłonią po omacku szukam włącznika do świateł zewnętrznych.
Włączam je, i o mało co nie upadam, ponieważ u progu stoi Shannon nie z mamą,
lecz z Emmą. Wygląda na nieprzekonaną, ale mimo tego przyszła. Z moim bratem..
Wpatrujemy się w siebie przez chwilę; odchodzę kawałek i wpuszczam ich do
środka. Zamykam drzwi, wzdycham ciężko; idę do salonu, gdzie na sofie siada
Emma, tuż obok Shanny’ego. Jest lekko
zdenerwowana, wygląda również na niepocieszoną. Nie dziwię się. Na jej miejscu
czułbym się tak samo.. Siadam naprzeciwko niej, wbijam wzrok w podłogę.
Siedzimy tak przez dłuższy czas, w ciszy.
Co powiedzieć? Jak zacząć? Zapytać, co u niej? Przez myśli przelatuje mi
tysiące scenariuszy tej rozmowy. Każda z nich wydaje się być absurdalna. No,
ale przecież muszę się odezwać. Nie możemy ciągnąć tego w nieskończoność – a
jeśli na mnie naskoczy? W obecności Shannona? Jeśli mu powiedziała? Po co przyszła?
Dlaczego z nim? Tyle, kurwa, pytań.
– W porządku? – mówię w końcu. Uśmiecha
się lekko, ale widzę, że kryje się pod tym coś więcej. Ironia, żal, do tego co
zrobiłem? Coś w ten deseń. Podnosi głowę do góry, patrzy na mnie. Przez chwilę
nic nie mówi, następnie odpowiada:
– Jest w porządku – kłamie. Słyszę i czuję to.
– Więc..
– Więc przyszłam porozmawiać, bo Shannon nie dawał mi
spokoju. Nie jestem na Was zła. W żadnym stopniu. Po prostu.. ostatnio w moim
życiu trochę się pozmieniało i potrzebuję przestrzeni – patrzy na mnie przez chwilę, potem na Shannona. – Nie chcę pracować już jako Twoja asystentka – zwraca się do mnie po chwili. Przyswajam tę wiadomość do myśli, mój brat
prawie wstaje z sofy ze zdziwienia. Nie, tylko nie to. Zaraz będzie: dlaczego,
co się stało..
– W porządku – odpowiadam po chwili.
Shanny’emu do końca opada szczęka – nie rozumie, o co chodzi. Ważne jest to, że
wiemy tylko Emma i ja. To najważniejsze. Oboje tego chcemy. Musimy to
zaakceptować. Popełniliśmy błąd i teraz trzeba za niego zapłacić.
– Dlaczego? – pyta Shannon. Tym
bardziej utwierdza mnie w przekonaniu, że nie wie. Dobrze. Jest dobrze. Nie
musi nic wiedzieć. Zawsze był przekonany, że Emma i ja ograniczamy się tylko do
przyjaźni, nic poza tym. Cóż, stało się inaczej, ale nie ma o tym pojęcia. Ale
teraz zacznie się przesłuchanie. Tylko opuści próg tego domu..
– Potrzebuję innej pracy. Shannnon – mówi Emma.
– Widzisz, potrzebuje po prostu innej pracy, to tyle – macham ręką, patrząc na Shannona. W sumie, oboje na niego
patrzymy, ale chyba orientuje się, że coś jest nie tak, bo przenosi wzrok ze
mnie na kobietę i na odwrót.
– Nie podoba mi się to – nachyla się, opiera
łokciami o kolana i przeciera dłońmi twarz. – Okłamujecie mnie. Coś się
wydarzyło. Jestem tego pewny. Emma by tak nie odeszła, ot tak sobie, bo
potrzebuje innej pracy. Zawsze mnie zapewniałaś, że to idealna praca. Że ją
kochasz.. nie rozumiem.
– Opinie się zmieniają. Nic się nie wydarzyło. Po prostu
rozmawiałam któregoś dnia z Jaredem i postanowiliśmy, że zmienię pracę. Dał mi
czas do namysłu, dlatego się nie odzywałam. Potrzebowałam spokoju.
– No widzisz – uśmiecham się krzywo.
– Ale nadal będziesz producentką naszego filmu?
– Tak. Będę – odpiera.
– Ale dlaczego.. no.. nie rozumiem. Cholera.
– Dzisiaj jest luty? – pytam, zmieniając temat.
Mrużę oczy. Naprawdę nie wiem, który jest miesiąc i dzień tygodnia.
– Nie, mamy piętnastego grudnia – odpowiada Emma.
– Cholera. Kurwa mać. Umówiłem się z.. kimś – zrywam się i biegnę
do wyjścia. Oczywiście jest to kłamstwo. Muszę jakoś wybrnąć z tej uciążliwej
sytuacji: brat, który mi nie ufa i coś podejrzewa oraz kobieta, z którą miało
mnie nic nie połączyć, a teraz oboje staramy się siebie unikać.
kurwanckaaaaaaa
OdpowiedzUsuńKOCHAM CIĘĘĘĘĘĘĘ
NIE MOGĘ NOOOOO
Dlaczego mam dziwne wrażenie, że Emma może być w ciąży? Chociaż mam wielką nadzieje, że się mylę to jakoś siedzi mi to w głowię. I wydaje mi się też, że po zmianach jest lepiej choć brakuje mi sceny z Batmanem o ile się nie mylę ;D
OdpowiedzUsuńniedługo wszystko wyjdzie na jaw! :D
Usuńnaprawdę niedługo, nie takie Jaredowe :)
a scena z Batmanem będzie, ale w innym rozdziale - nie masz się o co martwić - nic z poprzednich rozdziałów nie zniknęło, tylko zostało przeniesione na inne ^_^
cieszę się, że się podoba!
pozdrawiam <3
Może zgłosiłabyś bloga do marsowe-historie.blogspot.com ? Bo warto rozgłosić tego bloga
UsuńMyślałam nad tym, ale nie nadaję się do spełnienia regulaminu, bo nawet nie potrafię opisać o czym ten blog jest :P Poza tym, nie chcę żeby parę osób wiedziało o tym, że znów piszę, także na razie się do tego nie pałam, ale dziękuję za radę, jeszcze nad tym się zastanowię :)
Usuń