Śmieję się,
biegnę za Shannonem. Jest szybszy ode mnie, ale to nie przeszkadza mi w tym,
aby bawić się z nim w berka. Mija kilka drzew, zatrzymuje się przy jednym, aby
zaczerpnąć powietrza. Wiatr przybiera na sile, więc coraz ciężej jest mi biegać
z otwartą buzią. Również się zatrzymuję, łapię trochę tchu i już po chwili
znowu ganiam brata po podwórku.
– Nie
złapiesz mnie! – krzyczy z oddali rozbawionym głosem. Nie umiem jeszcze mówić,
więc krzywię się lekko, ale nie zatrzymuję. Znów okrążamy domek, w którym
mieszkamy razem z mamusią oraz znów mijamy drzewa, które Shannon mija bardzo
szybko. Potykam się o korzeń jednego z nich, obcieram sobie ręce o kamienie
oraz zdzieram kolana o leżące na ziemi gałęzie. Płaczę, ponieważ to jedyne, co
mogę teraz zrobić. Mamusia wybiega na podwórko, Shanny również do mnie
podbiega. Pomaga mi wstać, i zaprowadza do mamusi. Tatuś jeszcze nie wrócił zza
granicy, więc nie może się z nami pobawić, ale mamusia obiecała, że kiedy tylko
się zjawi, razem pobawimy się w chowanego. Zabiera mnie do niewielkiej kuchni,
gdzie obmywa poranione dłonie; składa na nich delikatne pocałunki, mówiąc, że
to dlatego, aby przestało boleć. Uśmiecham się lekko i biegnę do pokoju mojego
i brata, aby się przebrać. Mamusia powiedziała, że za chwilę będzie obiad.
Lubię obiady mamusi.
Kiedy z
pomocą Shanny’ego siadam przy niewielkim stole, mamusia stawia przede mną miskę
z zupą. Bardzo ładnie pachnie, więc od razu zabieram się za jedzenie.
Zazdroszczę Shanny’emu, jest taki duży i może sam wszystko robić! A ja nawet
nie potrafię mówić, więc nie mogę spytać mamy, kiedy tatuś wróci. Ale Shanny
robi to często, bo wie, jak bardzo za nim tęsknię. On też tęskni za tatusiem.
Zjadam całą
zupę do końca i odsuwam od siebie miskę. Mamusia się uśmiecha, pyta, czy mi
smakowało. Kiwam głową, chociaż nie za bardzo rozumiem, co to oznacza. Mamusia
nie ma czasu, aby uczyć mnie mówić, czy pisać. Robi to Shanny, każdego wieczoru
przed snem. Umiem już napisać kilka słów, oraz je wypowiedzieć. Potrafię
zawołać mamusię, brata, przywitać się i pożegnać. Shanny zaczął niedawno mnie
uczyć, więc jeszcze nie za wiele umiem. Ale i tak Shanny dużo mi pomaga, więc
mamusia może pracować jako fotograf i robić zdjęcia. Robi bardzo ładne zdjęcia,
dużo ich wisi na ścianach naszego mieszkania.
Mamusia
pomaga mi zejść z krzesła. Idę do pokoju, który dzielę z Shannym i biorę kredki
i kartkę. Zaczynam malować jakieś wzorki, bo jeszcze na nic innego mnie nie
stać. Maluję w rogu słoneczko, maluję je na żółto, a na dole dodaję jakieś
mniej znaczące linie, tworzące wzorki. Jestem sam, to dobrze. Słyszę zamykane
drzwi. Mamusia poszła do pracy.
Shanny jest
starszy ode mnie o rok, to niewielka różnica. Mam trzy latka, on cztery. Ale
mamusia bardzo mu ufa, dlatego zostawia nas samych w domu. Tatuś nadal nie wraca.
Gdyby tatuś był, wszystko byłoby łatwiejsze.
– Tata
wróci, Jay. Niedługo – słyszę głos brata. Odwracam się i uśmiecham lekko.
Shanny trzyma w obu dłoniach swoją perkusję, którą dostał na urodziny.
Zabawkowa, ale jednak da się na niej wydobyć ciekawe dźwięki. Są fajne. Shanny
umie na niej grać. – Pogram Ci coś, Jay – mówi, szczerząc się. Robię to samo,
siadamy na podłodze, a Shanny rozkłada perkusję. Bierze dwa patyki i uderza w
takie dwa, jakby złote talerze i niewielkie, okrągłe pudła. Śmieję się. Shanny
umie grać. Shanny jest dobry. Shanny to mój braciszek.
Też
chciałbym coś takiego dostać. Tatuś miał gitarę – tak mówił na to pudełko o
dziwnych kształtach. To było jakoś rok temu, grał na niej nam, na święta.
Śpiewał kolędy i śmiał się. Potem wyjechał. Tęsknię za tatusiem.
Klaszczę w
dłonie. Bardzo mi się podobają te dźwięki, więc staram się je odtworzyć w
myślach. Shanny jest zmęczony. Idzie się położyć, ale uprzednio mi też każe, bo
boi się, że sobie coś zrobię. Kładę się obok niego. Kocham Shanny’ego. Robi dla
mnie wszystko, mój braciszek.
Tatuś nie
wraca. Wciąż go nie ma. Gdzie jest tatuś? Mamusia znów poszła do pracy. Shanny
bawi się w kuchni, a za chwilkę ma przyjść Pani Sąsiadka nas przypilnować.
Chciałbym, żeby tatuś już wrócił. Coraz bardziej za nim tęsknię. Shanny nie
wie, ale kiedy nie widzi, płaczę, najczęściej w nocy.
Tatuś wraca
dopiero na święta. Mamusia jest w pracy, więc dowiadujemy się pierwsi. Tatuś
przywozi nam kilka nowych rzeczy do pokoju – mi kupił ładne misie i zabawki, a
Shanny’emu dał książki do czytania. Ogląda z nami mecz jakiegoś zespołu
futbolowego, a potem zamyka się w pokoju zostawiając nas samych. Shanny zabiera
mnie do naszego pokoju i znów bawimy się razem jego perkusją.
Mamusia z
tatusiem kłócą się głośno. Shanny zasłania moje uszy, ale to i tak nie zmienia
faktu, że wszystko słyszę. Krzywię się. Nie rozumiem prawie wszystkiego, co
mówią, więc zaczynam płakać. Shanny bierze mnie za rękę i wyprowadza z
mieszkania na podwórko. Sadza mnie na huśtawce zawieszonej na gałęzi drzewa i
bez pytania zaczyna mnie bujać. Trzymam się mocno lin, aby nie spaść. Wciąż
myślę o kłótni mamusi i tatusia. Krzyczeli na siebie, ale nie rozumiem
dlaczego. Widzę tatusia wychodzącego z domu. Jest zły, trzaska drzwiami. Nie
patrzy na nas, wsiada do auta i odjeżdża. Shannon kręci przecząco głową, abym
za nim nie biegł. Shanny wie, jak trzeba się zachować w danym momencie. Shanny
jest dobry.
Wracamy do
domu. Mamusia siedzi w kuchni i płacze. Podbiegam do niej i przytulam mocno do
jej nogi. Uśmiecha się delikatnie, obejmuje mnie i Shanny’ego. Zaczyna mówić
coś o innym mieście, ale nie słucham jej, ponieważ cieszy mnie jej dotyk.
– Nigdy nie pozwolę, żeby coś takiego Was
spotkało – gładzi mnie po włosach, nadal szlochając.
Shanny i ja nie rozumiemy tego. Ale to dobrze, bo mamusia lubi składać
obietnice, których nie dotrzymuje.
*
W porządku.
Shelly załatwiła wszystkie papierkowe sprawy i udało nam się przeskoczyć o
jakieś pół roku do przodu. Pozostało nam tylko wymyślić jakiś cudowny sposób na
spłatę trzydziestu milionów dolarów plus dodatek za przesunięte koncerty, czyli
jakieś kolejne dwadzieścia osiem. Przekręcam oczyma. Kto do cholery wymyśli w
przeciągu miesiąca cudowny środek na spłatę wszystkiego i powrót na scenę?!
Tylko geniusz – a ja się do tej grupy nie zaliczam. Nie mam głowy do takich
spraw.
Cholera,
Marty znowu się spóźnia. Mam ochotę wywalić tego chłopaka na zbity pysk, ale
coś mi nie pozwala – jakieś przywiązanie, czy coś w tym stylu. Poza tym jest za
dobry. Wydaje mi się, że skądś go znam, przynajmniej jego imię, ale nadal nie
potrafię określić skąd. Może ktoś mi kiedyś o nim wspominał, albo minąłem go
przypadkowo na ulicy. Nieważne – spóźnia się i za to będzie musiał zapłacić.
Jeszcze coś wymyślę. Tym bardziej, że to ostatnia piosenka. Naprawdę? Ostatnia
piosenka, a on się spóźnia? Co, do jasnej cholery, jest z nim nie tak?!
Tworzę wąską
linię z warg, kiedy wpada do pokoju reżyserskiego, zmęczony, jakby biegł. Rzuca
szybkie “przepraszam” i przechodzi do nagraniówki. Rozkłada sprzęt, wita się z
resztą zespołu, która zupełnie wydaje się nie być przejęta jego spóźnieniem; po
chwili meldują, że są gotowi nagrać melodię pod słowa, które zostały już
zapisane. W porządku. Zakładam słuchawki, puszczam tekst. Daję znak, kiedy mają
zacząć grać. Robią to, wiedzą dokładnie, co, jak, kiedy i gdzie.
Żegnam się
ze wszystkimi, chociaż proszę Shannona, żeby został. Chcę mu podziękować za
całą sprawę z Emmą, bo jeszcze nie miałem okazji tego zrobić. Mówi do Tomo, aby
na niego poczekał, potem podchodzi do mnie i klepie po ramieniu.
– No, co jest? – pyta
nonszalancko.
– Dzięki, Shannon – rzucam
po chwili, uśmiechając się do brata. Kiedy patrzy na mnie jak na wyrzutka
marginesu, dodaję: – Za to, że przyprowadziłeś Emmę i
porozmawialiśmy. Co prawda, musiałem uciec, ale to nie zmienia faktu, że jestem
Ci wdzięczny.
– Ty i spotkania przed dwudziestą pierwszą? – śmieje
się. – Coś między Wami jest grubo nie tak i ja
się o tym niedługo dowiem. Widzimy się później – odrzeka, wychodząc z pomieszczenia.
Wzruszam ramionami, sięgam po swoją kurtkę i torbę.
– Widziałeś, co wybrałeś, jeśli to wziąłeś – mówię do siebie, zamykam drzwi z
trzaskiem. Krzywię się, ponieważ zazwyczaj tego nie robię, nie przystoi w takim
miejscu. Zachodzę do biura obok, gdzie pracuje Shelly.
– Tak się zastanawiam, przeniesienie studia
do prywatnego miejsca zmniejszyłoby dług o tak dużo, że bylibyśmy w stanie się
zrzucić jako zespół i wszystko spłacić. Masz, zobacz – wchodzę
do środka, podnosi rękę, przekazując mi kilka kartek. Przeglądam je szybko,
przelatując wzrokiem po liczbach i dostaję oczopląsu. Ta kobieta naprawdę ma
mózg do wszystkiego.
– Tylko problem w tym, że za prywatne
miejsce trzeba płacić miesięcznie albo rocznie. Albo kupić całkowicie. Nie stać
nas na to, She. O tym nie pomyślałaś, chyba, co?
– Nie myślałam o tym, żeby kupować nowe
miejsce, albo przenosić się na piętro niżej, Jared. Masz duże mieszkanie, na
dole studio, może niezbyt wielkie, gdyby to wszystko dobrze poustawiać..
– Mówiłem już, że nie ma mowy. Nie zmienię
swojego domu w studio nagrań. Poza tym jest jeszcze budynek Hive, wszystko
można załatwić.
– Nie ma Hive..
– Słucham? – pytam z lekkim zdziwieniem. – Jak to “nie ma Hive”?
– Kiedy pakowałam swoje rzeczy, Patrick
przekazał mi, że niedługo sprzedają nieruchomość, bo bankrutują. Znaleźli
jakieś mniejsze, ale równie pożyteczne miejsce. Tyle, że nie pozwala ono na
taką działalność, jak dotychczas.
– Ja pier..
– Jared, musimy jakoś to rozwiązać – przygryzam dolną wargę. Dobra, przekonałaś
mnie. Jeden do zera.
– W porządku. Załatw kogoś, żeby przeniósł
ten sprzęt do mojego mieszkania. I jeszcze kogoś, żeby zrobił mi przemeblowanie
w piwnicy. Ten Twój kuzyn, nadal się tym zajmuje? Na kredyt byśmy wzięli, a jak
już wrócimy w trasę, to wszystko się pospłaca. Nie podoba mi się to, ale jeśli
chodzi o zespół.. eh, mówiłem już, że jesteś niezastąpiona? Załatw to, a teraz
nie chcę Cię tutaj widzieć. Masz wolne do końca tygodnia. Odmaszerować! – ostatnie mówię ze śmiechem; Kobieta
uśmiecha się i kończy prace przy komputerze. Pomagam jej wszystko pochować i
razem wychodzimy z budynku, prawdopodobnie żegnając się z nim już na zawsze.
Nareszcie.
Wsuwam klucz
do zamka drzwi i otwieram je pośpiesznie, bo Shannon tak mnie męczy, że nie
mogę już wytrzymać. Popycha mnie do środka, sam wchodzi szybko, trzaska głośno
drzwiami. Nie rozumiem, o co mu chodzi, ale nie pytam o nic. Wymija mnie,
otwiera przejście do piwnicy i znika w niej. Po chwili wraca z telefonem przy
uchu, rozmawiając z jakąś osobą. Nie przysłuchuję się rozmowie, bo nie mam
ochoty; idę do kuchni, robię sobie herbatę (lekarz zakazał mi picia kawy –
która i tak zaczęła mi nie smakować). Po dwudziestu minutach słyszę pukanie do
drzwi. Zanim zdążam wstać i cokolwiek zrobić, wykonuje to za mnie brat. Słyszę
jakieś rozmowy, wzdrygam ramionami. Pewnie to Ci goście od przemeblowania.
Nawet nie przychodzą się przywitać, tylko razem z Shannonem schodzą prosto do
piwnicy. Przelotnie wita się ze mną Emma, która nadzoruje całą “operacją” razem
z Shannonem (który notabene jedyne, co robi, to siedzi przed moją konsolą) i
Shelly. Tomo pomaga facetom od przenoszenia z tamtego studia do tego, które
będzie się znajdowało w moim mieszkaniu.
Kiedy
próbuję porozmawiać z Panią-Ignoruję-Cię-Na-Zawsze Ludbrook, jak zwykle
twierdzi, że musi się czymś zająć i znika pośród stosu porozstawianych rzeczy.
Nie podoba
mi się to, że w moim mieszkaniu są obcy ludzie i grzebią w m o i m
studio, ale jak mus to mus. Nie sprzeciwiam się, bo wiem, że to konieczne.
Dopijam do końca herbatę, wstawiam szklankę do zmywarki i opieram się o blat.
Nagle mi się coś przypomina. Coś, sprzed kilku miesięcy. A raczej ktoś..
Jezusie,
znowu ona. Co takiego zrobiła, że tak bardzo namieszała w moim życiu? Czasem
zastanawiam się, czy gdybym jej nie poznał, to siedziałbym teraz tutaj tak
samo, czy może koncertował po Ameryce, beztrosko, bez żadnych zmartwień? Było,
minęło, Leto. Nie cofniesz tego – uświadom to sobie, do cholery! Krzyczę na
siebie w myślach. Mrużę oczy, kiedy słyszę ogromny huk dobiegający zza
otwartych, piwnicznych drzwi. Pewnie – jak to zawsze bywało w moim mieszkaniu –
coś było podparte o coś, nie zauważyli tego i bach, wszystko spadło. Śmieję się
cicho pod nosem. Idę w stronę hałasu, krzyczę, że wychodzę i tak też robię.
Wsiadam do samochodu, przez chwilę w nim siedzę i zastanawiam się, gdzie
pojechać. Może odwiedzę Terry’ego? Dawno się z nim nie widziałem. Może
zafunduje mi jakąś nową sesję.
Telefon
zaczyna dzwonić i wibrować w mojej kieszeni, więc szybko odbieram, kiedy tylko
staję na czerwonym świetle.
– Jared, jest problem. No bo, nie wszystko
się zmieści. Trzeba zwiększyć reżyserkę. Wiesz, jeden pokój musi zostać
rozpierdo..
– Tak, w porządku, rozwalić, zrobić i
posprzątać. Macie moją zgodę na wszystko. Shanny, jestem w samochodzie. Odezwę
się później. Do zobaczenia – rzucam telefon na siedzenie pasażera.
Wybijam rytm uderzając palcami o skórzaną kierownicę, a kiedy pojawia się w
końcu zielona sygnalizacja, wjeżdżam prosto w ogromny korek.
*
Tatuś głośno
trzaska drzwiami. Znów. Mamusia znowu płacze, lecz tym razem tatuś już nie
wraca. Zabrał wszystkie swoje rzeczy, zostawiając nas samych. Shanny jest w
szkole – zaczął ją niedawno, ma już siedem latek i ma tornister i książki. Ja
zaczynam szkołę dopiero za rok, umiem już pisać i czytać! Shanny mnie nauczył,
a potem mamusia doszkoliła. Mamusia ma już więcej czasu, niż ostatnio –
znalazła nową pracę, bo przeprowadziliśmy się do Illinois, razem z tatusiem.
Ale tatuś zniknął i nie wiem, czy wróci.
Mamusia robi
obiad dla mnie i Shanny’ego, który lada chwila powinien wrócić ze szkoły. Nie
lubi tam chodzić, mimo, że chodzi tam dopiero dwa miesiące. Ja bardzo chcę tam
iść, bo chcę poznać nowych ludzi.
– Jared, kochanie, rozstawisz talerze?
– Tak, mamusiu. Już – ześlizguję się z krzesła, podchodzę do
szafki i kucam przed nią. Wyciągam cztery talerze, ale po chwili jeden chowam,
bo tatuś wyszedł. Zamykam drzwiczki, trzymam mocno talerze, aby się nie pobiły
i podchodzę do stołu. Jestem już dość wysoki, żeby wszystko poustawiać, ale i
tak robię to powoli, aby niczego nie zrzucić. – Już poustawiałem! – oznajmiam z radością mamusi, która wyłącza
te płomienie takim dziwnym pokrętłem przy kuchence. Znów wciągam się na krzesło
i z niecierpliwością czekam na brata, który zjawia się dopiero dziesięć minut
później. Od razu siada przy stole i zaczynamy jeść pyszny obiad mamusi. Ona nie
je, bo nie jest głodna. To pewnie przez tatusia. Podchodzi do telefonu i kilka
razy gdzieś dzwoni, ale co chwilę odkłada go z powrotem na miejsce. Shanny
patrzy na mnie pytająco. – Tatuś – szepczę, a on już wie, o co chodzi. Robi
smutną minę, kontynuuje jedzenie zupy. Potem opowiada mamusi, co działo się w
szkole, a ja idę do pokoju po kartki i kredki, wracam do kuchni i siadam na
swoim miejscu. Zaczynam malować drzewa, domek i czterech ludzików trzymających
się za rękę.
Znów tęsknię
za tatusiem.
Czy tatuś
kiedyś wróci? Shanny mówi, że wróci. Zawsze tak mówi, ale nigdy jeszcze tatuś
nie wrócił na dłużej niż parę dni. Mamusia ostatnio coś mówiła o wyprowadzce z
miasteczka, w którym mieszkamy. Chyba znalazła nową pracę. A tatuś nie ma
pracy? Czemu tatuś nie kupuje nam jedzenia?
Shanny
patrzy na mnie smutnym wzrokiem i pokazuje na teczkę.
– Idziesz poczytać książki? – pyta.
Kiwam głową, zsuwam się z krzesełka i trzymając Shanny’ego za rączkę idziemy do
pokoju, gdzie będziemy czytać książki, które musi nosić do szkoły. Są bardzo
ciekawe, mają kolorowe obrazki, których nigdy nie widziałem! Tatuś zawsze
mówił, że kolorowe obrazki są niepotrzebne w życiu, że to coś, co nie
przyniesie zysku. Ale nadal nie wiem, co to oznacza! – JJ, zobacz! Widziałeś tutaj? – mój
braciszek pokazuje mi jakąś stronę w książce, gdzie narysowane są dwa misie,
które chyba trzeba pokolorować. Kręcę głową, sięgam po kredki. Bardzo lubię
malować, nie to co Shanny. On woli uczęszczać na lekcje muzyczne, bo bardzo
lubi melodie i śpiewane słowa. Shanny jest lepszy, Shanny to mój wzór do
naśladowania.
To mój
ukochany braciszek.
Na początku niezbyt załapałam o co chodzi i wizja dwóch czterdziestolatków bawiących się w berka wydała mi się trochę dziwna, no ale jeden z nich to facet, który wykrzykiwał, że jest Batmanem, wiec. Ale czytałam dalej i jednak trochę zaczynam rozumieć Jareda i jego zachowanie. Ktoś kto nigdy do końca nie był dzieckiem, nigdy nie będzie w pełnij dorosły. Ale to z jakim spokojem przyjmuje rozwalanie ścian w jego domu i dług 58 mln (30 + ten dodatek jak rozumiem?) mnie zadziwia.
OdpowiedzUsuńDlatego ta narracja została dodana. Wiem, że może być myląca, ale ma wpływ na dalsze rozdziały, ponieważ dzięki temu.. właśnie "Ktoś kto nigdy do końca nie był dzieckiem, nigdy nie będzie w pełnij dorosły" :). A co do spokoju z jakim przyjął dług - wszystko wyjaśnia się w późniejszych rozdziałach - uwierz mi! Jakby to określić, Jared tymczasowo ma nadzieję na to, że wszystko ułoży się po jego myśli i stara się stłumić gniew i wmawia sobie, że wszystko będzie dobrze. Ogólnie jeszcze listów nie odebrał, także jest spokojny :-D
UsuńPoza tym na jego zachowanie też trochę wpłynęła Emma, wcześniej, przed tym całym wydarzeniem pomiędzy nimi, w dalszych rozdziałach wszystko się wyjaśni. ^^
pozdrawiam :)
Mam dostęp do komputera (wkurwiający naprawiacze komputera mają się odezwać po świętach) i od razu pragnę Ci napisać co o tym rozdziale myślę.
OdpowiedzUsuńJestem ogromną fanką wszelakich retrospekcji a wizja małych braci bardzo mnie rozczuliła. Tak jak koleżanka/kolega powyżej zaskoczył mnie spokój, prawie macha ręką na dług z ogromnymi odsetkami. Niezmiernie czekam na dalszy ciąg i LICZĘ NA TO, że wątek konfitury (you know what I mean ;)) nie zostanie zostawiony sam sobie, tako więc czekam na rozwinięcie i pozytywny ciąg dalszy. Czuję ekscytację, wiesz?
A najlepsze jest to, że nigdy nie zawodzisz! :)
Omg, prawie popłakałam się czytając te opowiadanie. Uwieeelbiam takie retrospekcje. JJ, Shanny - na początku miałam wizję czterdziestoletniego Leto biegającego w stroju Batmana i zaczęłam się rechotać do komputera, ale potem tylko były łzy w oczach.
OdpowiedzUsuńCUDOWNIE NAPISANE. Chcę więcej, zdecydowanie!
Uff, nadrobiłam
OdpowiedzUsuńZabierałam się już do Twojego opowiadania kilkakrotnie, ale zawsze coś mi przeszkadzało. A jako, że sama zakończyłam właśnie pisanie swojego bloga, no i mam chwilę czasu przez święta - usiadłam i przeczytałam.
Na początku nie potrafiłam się odnaleźć, nie wiedziałam co będzie istotne, na czym skupiać uwagę, ale z każdym rozdziałem było już tylko lepiej.
Myślałam, że głównym wątkiem będzie Francesca i Jared, ale szybko to zakończyłaś i z czasem nie wiedziałam już jaki jest "motyw przewodni" tego opowiadania. Jednak dochodząc do tego punktu, wydaje mi się, że głównym wątkiem jest po prostu życie. I to mi się podoba. Poboczne wątki, takie jak seks z Emmą (który bynajmniej bardzo mnie zaskoczył i cały czas wydaje mi się, że zrezygnowała z pracy ponieważ jest w ciąży), sprawa sądowa z EMI, czy wspomnienia z dzieciństwa są tylko dodatkiem w całej tej historii.
Naprawdę miałaś ciekawy pomysł - interesujący i oryginalny. Zupełnie odbiegający od innych marsowych historii.
Podsumowując - jestem na TAK :)
Jeśli możesz mnie informować na tt, to byłabym wdzięczna, ponieważ z niewiadomego dla mnie powodu, blogger nie pokazuje mi twojego opowiadania w liście czytelniczej. Dziwne:/
Cieplutko pozdrawiam i liczę, że 9 pojawi nie niebawem :)