Uśmiecham
się lekko, kiedy ściska mocniej moją dłoń i odwraca się na pięcie, szukając po
omacku moich ust. Kiedy w końcu je odnajduje, wpija się w nie namiętnie,
przyciąga mnie bliżej za kark. Cofamy się powoli w stronę ściany znajdującej
się za moimi plecami; opieram się o nią i obejmuję kobietę za biodra, jeszcze
bardziej ją przyciskając do siebie.
Boże,
daj mi nadzieję, że to dzieję się naprawdę!
Dotykam
jej włosów, skóry, ubrań, wszystkiego, co do niej należy. Chcę upewnić się, że
to, co dzieje się w danym momencie, jest rzeczywiste; wszystko na to wskazuje,
czuję jej przyśpieszony oddech, bicie serca, ciepło..
– Pragnę
Cię. Pragnę Cię – rzucam, po dłużej chwili. Wpatruję się w jej kasztanowe oczy,
są pełne radości, pożądania.. i tajemnicy, której nie potrafię rozszyfrować.
Przeszywa mnie na wskroś, czytając z mojej duszy, z mojego ciała, z oczu. Jakby
szukała jakiejś części mnie, której mogłaby zaufać, poznać ją na nowo, pokochać
i powierzyć siebie. Kobieta nic nie odpowiada, jedynie uśmiecha się ponuro,
wplata smukłe palce w roztrzepane włosy na głowie i zaczesuje je na tył.
Spuszcza wzrok na dół, aby po chwili znów spojrzeć gdzieś w punkt obok mnie.
– Nie
powinieneś tego czuć – odpowiada krótko, odsuwając się na kilka kroków w
tył. – Nie jesteś do tego stworzony. Nie jesteś taki. Nie jesteś taki.
Otwieram
oczy.
Jestem
w swoim pokoju i wpatruję się w sufit. Czuję ogłupienie, ponieważ nie rozumiem,
czy to, co właśnie widziałem, działo się naprawdę, czy był to jedynie akt snu.
Marszczę mocno brwi, ponieważ zaczyna boleć mnie skronie. Patrzę na zegar obok
łóżka i z ponurą miną stwierdzam, że spałem prawie jedenaście godzin.
Przecieram dłonią oczy, dociera do mnie wiadomość, że wciąż nie mogę przestać
myśleć o tym, co mi się.. śniło?
Może
to była rzeczywistość? Nie wiem, nie chcę zawracać sobie tym głowy. Wstaję,
przeciągam się leniwie i szoruję do łazienki z możliwe najniżej opuszczonymi
ramionami. Staję przed lustrem, patrzę w nie intensywnie i staram się wynaleźć
jakiekolwiek oznaki minionej nocy, której – szczerze mówiąc – nie pamiętam.
Jedyne, co wiem, to to, że wyszedłem późno od brata z domu, a co potem ze mną
się działo – diabeł jeden może to określić. Przeczesuję palcami włosy, opieram
się dłońmi o umywalkę i znów patrzę w swoje odbicie. Coś się zmieniło. Coś jest
nie tak.
Może
to ta cała sprawa z EMI sprawia, że miewam takie koszmary? Nie, to niemożliwe.
To nawet nie był koszmar. To była.. rada. Rada, żeby przyjrzeć się sobie
jeszcze raz. Boże, Jared, przestań o tym myśleć! Krzyczę na siebie w myślach.
Czuję się tak beznadziejnie, że do prysznica znajdującego się trzy metry ode
mnie dochodzę w cztery minuty, a następne pięć stoję przed nim, aby się
rozebrać. Kiedy wskakuję pod strumień letniej wody, świadomość od razu powraca
i zaczynam myśleć bardziej racjonalnie. Przemywam twarz wodą, starając się
jeszcze bardziej odświeżyć swój umysł, opieram czoło o lekko zaparowane
kafelki.
Kiedy
ten czas tak szybko spłynął? Pytam siebie w myślach, nadaj stojąc pod kojącą,
letnią wodą lecącą z prysznicu podwieszonego na białym suficie. Uderzam czołem
o ścianę. Od kilkunastu dni nie sprawdzałem poczty. A co, jeśli EMI coś
napisało w sprawie długu? Nawet chyba rozładował mi się laptop.
Spoglądam
w kalendarz. Przez chwilę przetwarzam wiadomości, które oznajmiają mi, że jest
czwarty, a nie piąty, jedenastego miesiąca roku. Wypuszczam powietrze z wielką
ulgą i idę do kuchni, obrzucając szybko spojrzeniem ogród za wielką, szklaną
szybą. Odkładam na później wypuszczenie z basenu całej wody, pewnie jest już
okropnie zimna. Włączam ekspres, który zaparza mi kawę, podstawiam kubek pod
dyszę i czekam na orzeźwiający trunek.
Czuję,
jak trzęsie mi się lewa dłoń. Zawsze tak się dzieje, kiedy zastanawiam się nad
czymś zbyt intensywnie i staram się to rozwiązać szybko, bez bólu. Do tego
dochodzą jeszcze dwie (prawdopodobnie) sprawy w sądzie, a potem ślęczenie w
studio i dokańczanie prac nad płytą. Później premiera – to już za miesiąc –
potem planowana, dwuletnia trasa, żeby spłacić dług wobec EMI, które zażyczyło
sobie oddania całej kwoty uzbieranej z koncertów i sprzedaży płyt. O nie, nie
poddam się tak łatwo – chociaż, gdyby się zgodzić, może wycofaliby sprawę z
sądu, wszystko by ucichło, a nasi prawnicy zajęliby się wszystkim?
Wypijam
w pośpiechu całą kawę i schodzę do piwnicy, gdzie znajduje się moje prywatne
studio. Siadam za DJ-ką, tak zwaną reżyserką, zaczynam głęboko zastanawiać się
nad tym, co ze sobą zrobić. Ostatecznie sięgam po płytę, gdzie nagrane są demo
każdego z utworów, które mają znaleźć się na nowej płycie, nazwaną przez
nas This Is War. Wrzucam
ją do odtwarzacza, i wtem po pomieszczeniu roznoszą się pierwsze nuty utworu,
który nazwałem roboczo Escape. Ot tak, przyszło mi do głowy, bo po
nagraniu tej piosenki, musiałem akurat uciekać ze studia, bo śpieszyłem się na
samolot do Nowego Jorku, gdzie kręciłem film.
Potrząsam
głową. Przy trzeciej piosence, mam już dość, uważam, że są totalnie do kitu, i
nie nadają się na jakąkolwiek płytę. Stwierdzam, że przestaję wątpić w swoje
umiejętności, poddaję się melancholii i.. starzeję się.
Tak,
mam już trzydzieści osiem lat, niedługo dziewięć, a wszystko, czym jest moje
życie to studio, koncerty, filmy, fani i muzyka. Mój brat przynajmniej zajmuje
się czymś poza tym, Tomo ma dziewczynę, której zamierza się niedługo oświadczyć
i wziąć ślub, a ja? Tkwię i tkwię w tym samym, a wszyscy uważają, że znają mnie
na wylot.
Gówno
prawda.
Gdyby
mnie znali, to by mnie nienawidzili. Mam tajemnice i kłamstwa, które
sprawiłyby, że ich głowy pękłyby od natłoku wiadomości. Uciekałem od
wszystkiego dniami, miesiącami, nawet latami. Kiedy ostatni razem powiedziałem,
że jestem szczęśliwy? Dwadzieścia lat temu, w szpitalu, kiedy matka mnie o to
spytała, kiedy otrzymałem pozytywne wyniki badań – mogłem wrócić do domu i
nigdy nie wracać na ten oddział. To był pierwszy i jedyny raz, gdy te słowa
wypłynęły z moich ust. A teraz każdy, kogo znam, mówi o mnie, jakby mnie znał
od lat i był głęboko przekonany, że jestem w stu procentach zadowolony ze
swojego życia. A czy tak jest? Pyta mnie podświadomość. Nie, odpowiadam w
myślach, nie jestem szczęśliwy. Wzdrygam ramionami. Ostatnio robię to dość
często, wiec marszczę czoło i karcę się w myślach za zachowanie niczym
pięcioletnie dziecko, które jest złe na rodziców za niekupienie mu zabawki.
Prycham. Kiedyś myślałem nawet o tym, żeby skoczyć z mostu w Nowym Jorku, potem
powiesić się na drzewie w Dallas, które znajdowało się nieopodal mieszkania,
które kiedyś należało do mojej matki, ale musiała je sprzedać, ze względu na
to, że przeprowadziliśmy się do Kansas. Nikt o tym nie wiedział, poza
Shannonem. To on od zawsze trzymał mnie przy sobie, przy duchu, tak, żebym nie
odszedł. To on uratował mnie w osiemdziesiątym ósmym, kiedy omal nie padłem
ofiarą wypadku, w którym zginęła dziewczyna z naszej szkoły. Potem wszystko
między nami się zepsuło, kiedy wróciłem do narkotyków po dwóch latach odwyku,
który zafundowała mi ciotka od strony matki – rodzicielka miała tak mało czasu
dla nas obojga w tamtych czasach, że nawet nie zauważyła, że coś złego się ze
mną dzieje; ciężko pracowała, żebyśmy mieli co jeść. A ja i tak kradłem
pieniądze, żeby mieć za co kupić kokainę, która – szczerze powiedziawszy –
zmieniła wszystko w moim życiu.
Kiedyś
myślałem – miałem może z dziewiętnaście lat – że jestem nieśmiertelny, nawet
pomimo choroby, która mi towarzyszyła i wszedłem na dach budynku, w którym
mieszkałem z mamą i bratem. Kiedy zauważyła mnie policja, od razu zgarnęli
posiłki i próbowali mnie ściągnąć z góry. Szkoda tylko, że były to cztery
piętra, bo gdy skoczyłem, poczułem, jak łamią mi się kości w nogach. Od tego
zaczął się cały sznur wydarzeń.
Lekarze
orzekli, że to cud, że przeżyłem i nie wylądowałem na wózku inwalidzkim. Po tym
incydencie, już nigdy nie sięgnąłem w stronę śmierci. Wyprowadziłem się na
własną rękę, przez jakiś czas mieszkałem w wynajmowanym (za pieniądze z pracy
pomywacza w pobliskiej restauracji) niewielkim mieszkaniu. Niedaleko później
dowiedziałem się, że jestem chory na mięsaka Ewinga, znajdującego się w kości
piszczelowej mojej lewej nogi. Podjąłem się leczenia choroby, jakoś wszystko
przetrwałem – o wszystkim wiedziała tylko matka. Shannon do dzisiaj jest
przekonany, że wyjechałem do Los Angeles, ponieważ zaproponowano mi rolę w
filmie, kiedy miałem dziewiętnaście lat.
Potem
pierwszy raz zagrałem w swoim filmie i wyjechałem – tym razem już naprawdę – do
Los Angeles, gdzie wszystko krok po kroku zaczęło się układać. Chyba największą
sławę przyniósł mi ten cholerny Jordan Catalano.
Śmieję
się. Przypominam sobie, jak poszedłem na casting do tego serialu. Taki młody,
zagubiony, od roku mieszkający w Mieście Aniołów, chcący wybić się w
górę. Wtedy spotkałem ponownie Shannona – myślę, że gdyby nie to wydarzenie,
nasze kontakty urwałyby się na dobre. Ten serial znów nas zbliżył i w tysiąc
dziewięćset dziewięćdziesiątym siódmym postanowiliśmy założyć zespół,
początkowo jako rodzinny projekt. Shanny uwielbiał grać na perkusji od dziecka,
ja na gitarze oraz śpiewać, więc jakoś się zgraliśmy i zgarnialiśmy niewielkie
sumy za występy w klubach. W dwutysięcznym pierwszym zebraliśmy pierwszy,
oficjalny skład, a rok później wydaliśmy pierwszą płytę “Self-Titled
Album” czyli po prostu “30 Seconds To Mars”, która przyniosła nam wielką
popularność w samej Ameryce. Od tego wszystko się zaczęło i czasem zastanawiam
się, czy gdybym nie skoczył z czwartego piętra, to zyskałbym to wszystko, co
mam dziś.
Uśmiecham
się pod nosem, wyciągając z odtwarzacza płytę. Chowam ją do opakowania i
wychylam się na krześle do tyłu, rozmyślając nadal nad swoim życiem. Oczywiście
– jak codziennie przez ostatnich kilka dni – przerywa mi telefon dzwoniący w
kieszeni spodni. Odbieram, nie patrząc na ekran.
– Halo
– rzucam sucho, ponieważ przerwano mi rozmyślanie nad własną egzystencją. – Shannon,
jeśli to Ty, to masz w mordę, przysięgam, jak Boga kocham – warczę.
– Jared,
to ja Emma. Mógłbyś mieć trochę szacunku do własnego brata – odpowiada
blondynka. – Otworzysz mi drzwi? Stoję przed nimi, ale są zamknięte.
– Jestem
w piwnicy. Zaraz będę. Przepraszam – rozłączam się. Chowam telefon do kieszeni,
szybko i niedbale układam opakowania od płyt, wychodzę z pomieszczenia.
Przeskakuję co drugi stopień na schodkach, skręcam prosto na przedpokój i
otwieram zamek od drzwi.
– Co
się stało? – pyta, kiedy w końcu otwieram dostatecznie szeroko, aby mogła wejść
do środka. Przez chwilę patrzy na mnie badawczo.
– Nic
– odrzekam wymijająco. – Źle spałem – kłamię – i wstałem lewą
nogą. Nie mam dziś za dobrego humoru, siedzę w studio i przesłuchuję te
cholerne piosenki, są tak beznadziejne, że mam ochotę wyrzucić płytę do kosza.
A co u Ciebie? – zmieniam temat. – Coś nowego w sprawie EMI? Odzywali się?
– Nie
– odrzeka. – Nie jestem pewna, czy w ogóle chcą z nami rozmawiać..
postawili jasno sprawę: chcą pieniędzy. Chyba nie zmienią zdania – dodaje po
kilku sekundach. – U mnie wszystko w porządku. Przyniosłam Ci dokumenty do
podpisania i pewien projekt.
– Uff,
to dobrze. Jest jeszcze opcja, że zapomnieli. Nic nie podpisywaliśmy podczas
rozmów – uśmiecham się. – Projekt? – pytam, gdy Emma siada na sofie w moim
salonie i rozkłada kilka kartek.
– Wątpię.
Zapomnieli? – prycha. – Jared, tacy ludzie NIGDY nie zapominają o sprawach
dotyczących pieniędzy – podkreśla. – Podpisz się tutaj, tutaj i tutaj –
pokazuje palcem wskazującym wykropkowane miejsca na dole dokumentów. Nawet nie
patrzę na tytuły, Emma doskonale wie, na co bym się zgodził, a na co nie.
Chwała Bogu, że nie muszę tego czytać. Kiedy kończę ostatnią stronę, składa
wszystko razem i wsuwa do teczki, z której wyjmuje kolejny stos kartek,
notatnik oraz jakąś książkę. – Opracowaliśmy Mars Year Book –
podaje mi uprzednio wyciągnięte papiery, biorę je do ręki. Są tam zapisane
różne propozycje zawartości tego, co opracowali.. – To jest projekt.
Została wczoraj wydrukowana – zawiera same zdjęcia z koncertów oraz podpisy z
miejscami, gdzie się odbyły. Razem z Dianą wpadłyśmy na pomysł, żeby umieszczać
tutaj zdjęcia Echelonu z całego świata. Miałyby one być przesyłane
na pocztę, bądź też mogłyby być to zdjęcia robione podczas koncertów przez
naszą ekipę.
Hmm.
Masuję skronie. To coś ciekawa koncepcja, chociaż patrząc na to z innej strony,
może być kosztowna – nie wiemy przecież, czy ludzie będą chcieli to kupować..
marszczę czoło. To naprawdę coś dobrego, ale czy warto próbować?
– Najpierw
dowiedzmy się, czy ktoś w ogóle by to kupował – oświadczam, wyciągając telefon.
Emma kiwa głową – wie, że od marca dwu tysięcznego dziewiątego roku
używam Twittera, aby
kontaktować się z Echelonem. Co prawda, nie jest ich tam dużo, ale zawsze jakaś
opinia jest. – Jak to napisać? Co myślicie o stworzeniu Mars Year
Book?
– Nie,
napisz: Co sądzicie o tym, aby cały świat zobaczył, kim jesteście? –
poprawia mnie blondynka, uśmiechając się.
Wystukuje
na klawiaturze słowo w słowo, wychodzę z aplikacji – zamierzam do niej wrócić
później i dać Emmie znać, co o tym sądzą.
– Wieczorem
wejdę na laptopie i zobaczę, jakie są odpowiedzi – odpowiadam. – Mam
chwilę wolnego czasu, więc zrobię kilka notatek, szczególnie teraz, kiedy Diana
nie ma czasu. Myślę, że będą zadowoleni, więc możecie zacząć szykować oficjalny
projekt, bo podpisuję się pod tym obiema rękami. To naprawdę genialne, Emmo.
Nie wiem, co bym bez Ciebie zrobił – stwierdzam.
– A
pamiętasz, jak Shannon przyniósł mi filmy erotyczne do studia, zamiast
demo Stranger In a Strange Land – pytam, śmiejąc się. – I
zrzucił wszystko na Tomo, bo bał się przyznać, że to jego.
– Pamiętam!
Shannon wtedy się popłakał, nie wiem, czy ze śmiechu, czy z rozpaczy. Wkurzył
się mocno, rzucił demem przez cały pokój, kazał przesłuchać i wyszedł. Eh,
dobrze, że dzisiaj jest już bardziej dojrzały, niż był – stwierdza Emma,
wyciągając demo This Is War. Przygląda się chwilę płycie, po czym
wrzuca ją do odtwarzacza. – Jest aż tak źle?
–
Czy ja wiem, czy jest bardziej dojrzały... – wzdycham, bawiąc się sznurkami od
kaptura bluzy. Przez chwilę wpatruję się w podłogę. – Sam już nie wiem. Ty mi
powiedz – spoglądam na nią, pokazując dłonią na odtwarzacz stojący przed nami.
Kobieta
przez chwilę przysłuchuje się pierwszym dźwiękom Escape, po czym
patrzy na mnie. Sięga po słuchawki wiszące obok mojego ramienia na wieszaku i
podłącza je do wieży, po czym zakłada je na uszy. Zwiększa głośność.. zamykam
oczy i kręcę z dezaprobatą głową.
– Jest
w porządku – mówi, unosząc kciuk do góry. – Brakuje w nich... – przerywam
jej momentalnie. Nie chcę, żeby tego mówiła. Muszę sam do tego dojść.
–
Chcę sam to odkryć – rzekę. Chyba brakuje w nich życia, namiętności, pasji..
Nie poświęciłem się temu albumowi na tyle, żeby móc stwierdzić, że jest
idealny. Ale nie popełnię tego samego błędu z czwartym – który planujemy zacząć
nagrywać w czasie przerw pomiędzy koncertami. Emma wzdycha ciężko, a ja
przeczesuję palcami włosy. Ściąga słuchawki, wiesza je na lampce obok i wyciąga
płytę. Znów ją chowa i odkłada na miejsce. Rozsiadam się w fotelu. Zapada pełna
napięcia cisza.. zamykam oczy.
– Te
piosenki są naprawdę dobre. Nie wiem, co Ci w nich nie pasuje – może postaraj
się razem z Tomo i Shannonem zremiksować je ponownie? Zostały jeszcze dwa
miesiące. To sporo czasu, tym bardziej, że płytę musimy dostarczyć maksymalnie
dwa tygodnie przed planowaną premierą.
– Muszę
dostarczyć – poprawiam ją. – JA ją muszę dostarczyć. To ja jestem liderem
tego zespołu i chcę to zrobić... – opieram głowę o oparcie. Wciągam mocno
powietrze w płuca, wypuszczam je. – Ciągle robisz wszystko za mnie, Em.
Nie chcę, żebyś tak postępowała. Czuję, że ludzie mnie nie doceniają, nie liczą
się z moją opinią.
– Skoro
tak uważasz..
– Dziękuję
za wszystko, Em. Cieszę się, że ze mną pracujesz. Do wiele dla mnie znaczy. Że
tak przychodzisz.. mówisz mi, co robię źle, co powinienem zrobić, co podpisać,
że czytasz te wszystkie bzdury, jakoś to wszystko układasz.
– Co
to za dzień dziękowania? – chichocze. – Nie ma za co, Jared! Dla mnie to
idealna praca – przecież wiesz, że zaraz po aktorstwie marzyłam, że zostanę
adwokatem. To.. prawie to samo, prawda?
Uśmiecham
się, wstając. Emma robi to samo.
– Och,
kocham Cię – mówię w końcu i mocno ją przytulam. Jest lekko zdezorientowana,
ale odwzajemnia uścisk. Nie jest przyzwyczajona do okazywania uczuć przeze
mnie, więc to naprawdę wyjątkowa chwila.
Odsuwa
się ode mnie, bierze z krzesła swoją torbę i przewiesza przez ramię. Odwraca
się i zamiera.. wciąga głośno powietrze, nadal stojąc w miejscu. Czuję to
dziwne uczucie rozchodzące się po tym pomieszczeniu.
– Emma?
– szepczę cicho, lecz ona nie reaguje. Sztywnieje lekko, opiera się lewą dłonią
o oparcie fotela. Pochyla głowę na dół, wzdycha. – Co się dzieje? – pytam,
podchodząc do niej bliżej.
– Nic
– znów szepcze. – Zakręciło mi się w głowie. Już czuję się lepiej – prostuje
się, przerzuca długie blond włosy na prawe ramię i odwraca się w moją
stronę. – Do zobaczenia później, Jared.
– Odprowadzę
Cię – uśmiecham się nieznacznie, wymijam ją i otwieram drzwi, przez które
przechodzi. W ciszy idziemy przez hol prowadzący do salonu, z którego
przejdziemy na przedpokój.. to takie proste, jednak niektórzy nadal wychodzą z
mojego mieszkania przez taras. Chichoczę cicho.
– Co
Cię tak śmieszy? – pyta po dłuższej chwili.
– Życie
– odpowiadam – i zachowania niektórych ludzi.
– Aha
– rzuca szybko, zwalniając trochę. Zapina kurtkę pod szyję, ponieważ na dworze
jest chłodno i bierze z półki koło drzwi swój szalik. Owija go wokoło szyi,
podkłada końcówkę pod kurtkę, aby się nie odwinął. Przyglądam się dokładnie
każdym jej ruchom – są takie pewne siebie, żywe i odważne.. zupełnie takie jak
ona. Unoszę automatycznie prawy kącik ust lekko do góry, spuszczam głowę na
dół, jakbym się zawstydził. Prycham. – Co znów?
– To
samo, co wcześniej – mruczę. – Risin' up, back on the street, did my
time, took my chances.. – śpiewam cicho pod nosem. Emma patrzy na mnie ze
zdziwieniem, unosi brwi do góry po czym zanosi się śmiechem.
– Nie wierzę, że znów to śpiewasz. Ostatnim
razem robiłeś to na urodzinach Shannona w dwutysięcznym szóstym roku, podczas
karaoke, które niezbyt Ci wyszło.. – czuję, jak na moje policzki wpływa lekki
rumieniec. To była porażka.
– Dzięki
– odpowiadam z lekkim sarkazmem w głosie i mierzwię jej włosy. – Myślę, że wtedy wyszło mi.. bardzo ładnie – uśmiecham
się i dotykam jej policzka wierzchem prawej dłoni. – Gorzej chyba wyszło Tobie z piosenką Pink,
nieprawdaż?
– Jared..
– zaczyna lekko drżącym głosem.
Przymykam
oczy. Zabieram rękę, chowam ją do kieszeni. Robię lekko speszoną minę,
spoglądam gdzieś w bok. Mhm. To naprawdę dziwna sytuacja. Emma odwraca się
napięcie, chwyta za klamkę i powoli otwiera drzwi. Marszczę czoło, po kliku
sekundach wyciągam rękę i zamykam je jednym ruchem. Przysuwam się bliżej,
wciskając lekko jej prawe ramię we framugę drzwi.
– Proszę, puść mnie – mówi w końcu. – Nie chcę, żeby pomiędzy
naszą pracą coś stanęło.
– Aktualnie,
to coś już stoi – odpowiadam, uśmiechając się delikatnie. – Niepewność – dodaję po półtorej minuty.
Przysuwam głowę bliżej jej włosów i wciągam powoli powietrze, delektując się
ich zapachem..
– Jared..
– znów zaczyna. Mruczę cicho, odgarniając delikatnie włosy na prawe ramię. Lewą
dłonią wciąż przytrzymuję drzwi, chwilę później przekręcam zamek.
Odwracam
ją, pociągając lekko za rękę i przyciągam do siebie. Wzdycham lekko, ujmuję
twarz dłońmi, patrzę jej w oczy. Zawsze chciałem to zrobić, od momentu, kiedy
zaczęła ze mną pracować. Nachylam się i delikatnie dotykam wargami jej ust.
– Ja
nie.. – mówi.
– Ja
też nie – odpowiadam, po czym bez skrupułów, znów ją całuję – tym razem trochę
namiętniej, i trochę za zachłannie, jak na to, czego chciałem. – Boże, – rzucam,
kiedy odsuwam się na kilka chwil od kobiety – to chore – stwierdzam.
– Wiem
– popiera mnie. – Jesteś moim szefem.. to naprawdę chore – powtarza.
– Ale
dzisiaj nie musisz dla mnie pracować – uśmiecham się lekko, przesuwając palcem
wskazującym po nosie. Przygryzam lekko dolną wargę, puszczam ją i odsuwam się
na tyle daleko, żeby znów nie zrobić czegoś głupiego. Między nami zapada cisza,
czuję to napięcie między nami. To napięcie.. A potem wszystko toczy się jak w
każdej, popieprzonej komedii romantycznej, których notabene nienawidzę –
pocałunek, chwila słabości, a potem rozpacz.
To
nie chodzi tylko o bycie ważniejszym, czy lepszym. Czasem trzeba skoczyć w
lewo.. zobaczyć, jak to jest, kiedy próbuje się czegoś innego, prawda?
Następnego dnia wrócić do rzeczywistości.. która nie jest już taka piękna jak
kilka minut temu. Dobra, to już nie jest takie ważne.
Muszę
się napić.
Koniecznie.
Czegoś
mocnego.
ZNASZ MÓJ ADRES - PROSZĘ PRZYJECHAĆ I MNIE POCHOWAĆ.
OdpowiedzUsuńAMEN
Sprawiasz, że merytorycznie nie mogę Cię skrytykować - to jest takie dnjkasdnskjfbjkfbqwejfbufbuofbwoufbouefbufio cudowne (no może poza kilkoma literówkami) ale jdbasbdkfbahfbhfbfhbsf. KOCHAM CIĘ KURCZACZKU <3
OdpowiedzUsuńA nie ciekawiło ich skąd Tomo wziął te filmy ;)?
OdpowiedzUsuńNa początku się trochę pogubiła, bo w ostatnim razie Jared nie wie gdzie jest Shannon, a w tym wspomina o wyjściu z domu brata. Ale pewnie to ja cos pomieszałam.
Naprawdę masz dobry styl, łatwo się czyta i łatwo się wciągnąć. Chyba nadużywam słowa łatwo.
Zawsze miałam problemy z komentowaniem , ale jak wspominałam; chęci się liczą, prawda, więc może udajmy, że napisałam tu coś sensownego ;D?
- Nikola
Hm, myślę, że z tym wyjściem z domu, chodziło Ci o to, jak Jared opowiada Francesce o ich przygodzie z SIASL :) Ogólnie nie ma w tym rozdziale nic wspomniane o ich kontaktach, ponieważ - krótko mówiąc i trochę zdradzając - Shannon jest nadal zły na brata, ale niedługo wszystko się wyjaśni.
UsuńGdybyś nawet napisała "fajne" bądź też "do kitu" nie obraziłabym się - ważne, że został ślad :)
Pozdrawiam :*
Dopiero dziś wpadłam na twojego bloga, i to przez przypadek! Nie żałuję :D Bardzo mi się spodobało twoje opowiadanie, i zaciekawiło :)
OdpowiedzUsuńhttp://letmeloveyou1.blogspot.com/
Dziękuje :) Mam nadzieje, ze zostaniesz tutaj na dłużej! :)
UsuńPoczątkowy opis - asdfghjk *u*
OdpowiedzUsuńOoo, widzę nowy szablon :D Ach, ty perfekcjonistko! :P Mogę wiedzieć gdzie zamawiałaś? :)
Akcja z Franceską - czekam aż mi otworzyć - mistrzostwo. Dziadu stary debil musi zainwestować w apart słuchowy (ups, wydało się) :P
Hurricane pierwszy jest lepszy od 2.0, chociaż ostatnio podoba mi się ten z Westem. :D "So let it breathe, let it fly, let it go. Let it fall, let it crash, burn slow..." <3 Taaa, ten fragment to mistrzostwo :D
Jestem ciekawa jak dziadu się zachowa na tym koncercie, bo to już jutro :D
Popierniczyło mi się z innym muzykiem, tak więc się spytam - Dziadu naprawdę wchodził na ten budynek, czy nie? :P
Podobały mi się przemyślenia Jarka *-* Jezu, jak ty genialnie piszesz *-*
Knoć następy... nie, moment. Następny masz już napisany. To go dawaj!! <3
oh, tak, kocham takie opisy.. ;-)
Usuńnie zamawiałam nigdzie, jest to fanart z deviantart - tak akurat wpadłam na jeden profil i bardzo mi się spodobało. układ zaczerpnęłam z pewnej szabloniarni... ale cii. ;P
Dokładnie - MUSI. i tak, to jest stary debil (już SOON się dowiesz dlaczego... :D)
nie, w rzeczywistości (chyba) nie wchodził na ten budynek, tak mi wpadło do głowy, żeby połączyć jego historię z F. ;)
hmm, następny będzie 5 lutego, potem 12, 19, 26... ;P
UMRZYŁAM. UMRZYŁAM. UMRZYŁAM.
OdpowiedzUsuńCzemuż to? :D
UsuńUMRZYŁAM IDŹ KURWA MI STĄD XDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
OdpowiedzUsuńUmrzyłam idź mi kierwa stąd xDDD
OdpowiedzUsuńŁohohohoho, pocałunek Jemmy, takie to niezręczne musiało być ;-; Ale za to i tak Shannon i pornole przeważają i cieszę się jak debil, dziękuję D:
OdpowiedzUsuń