29 stycznia 2013

ROZDZIAŁ PIĄTY



Uśmiecham się lekko, kiedy ściska mocniej moją dłoń i odwraca się na pięcie, szukając po omacku moich ust. Kiedy w końcu je odnajduje, wpija się w nie namiętnie, przyciąga mnie bliżej za kark. Cofamy się powoli w stronę ściany znajdującej się za moimi plecami; opieram się o nią i obejmuję kobietę za biodra, jeszcze bardziej ją przyciskając do siebie.
Boże, daj mi nadzieję, że to dzieję się naprawdę!
Dotykam jej włosów, skóry, ubrań, wszystkiego, co do niej należy. Chcę upewnić się, że to, co dzieje się w danym momencie, jest rzeczywiste; wszystko na to wskazuje, czuję jej przyśpieszony oddech, bicie serca, ciepło..
– Pragnę Cię. Pragnę Cię – rzucam, po dłużej chwili. Wpatruję się w jej kasztanowe oczy, są pełne radości, pożądania.. i tajemnicy, której nie potrafię rozszyfrować. Przeszywa mnie na wskroś, czytając z mojej duszy, z mojego ciała, z oczu. Jakby szukała jakiejś części mnie, której mogłaby zaufać, poznać ją na nowo, pokochać i powierzyć siebie. Kobieta nic nie odpowiada, jedynie uśmiecha się ponuro, wplata smukłe palce w roztrzepane włosy na głowie i zaczesuje je na tył. Spuszcza wzrok na dół, aby po chwili znów spojrzeć gdzieś w punkt obok mnie.
– Nie powinieneś tego czuć – odpowiada krótko, odsuwając się na kilka kroków w tył. – Nie jesteś do tego stworzony. Nie jesteś taki. Nie jesteś taki.
Otwieram oczy.
Jestem w swoim pokoju i wpatruję się w sufit. Czuję ogłupienie, ponieważ nie rozumiem, czy to, co właśnie widziałem, działo się naprawdę, czy był to jedynie akt snu. Marszczę mocno brwi, ponieważ zaczyna boleć mnie skronie. Patrzę na zegar obok łóżka i z ponurą miną stwierdzam, że spałem prawie jedenaście godzin. Przecieram dłonią oczy, dociera do mnie wiadomość, że wciąż nie mogę przestać myśleć o tym, co mi się.. śniło?
Może to była rzeczywistość? Nie wiem, nie chcę zawracać sobie tym głowy. Wstaję, przeciągam się leniwie i szoruję do łazienki z możliwe najniżej opuszczonymi ramionami. Staję przed lustrem, patrzę w nie intensywnie i staram się wynaleźć jakiekolwiek oznaki minionej nocy, której – szczerze mówiąc – nie pamiętam. Jedyne, co wiem, to to, że wyszedłem późno od brata z domu, a co potem ze mną się działo – diabeł jeden może to określić. Przeczesuję palcami włosy, opieram się dłońmi o umywalkę i znów patrzę w swoje odbicie. Coś się zmieniło. Coś jest nie tak.
Może to ta cała sprawa z EMI sprawia, że miewam takie koszmary? Nie, to niemożliwe. To nawet nie był koszmar. To była.. rada. Rada, żeby przyjrzeć się sobie jeszcze raz. Boże, Jared, przestań o tym myśleć! Krzyczę na siebie w myślach. Czuję się tak beznadziejnie, że do prysznica znajdującego się trzy metry ode mnie dochodzę w cztery minuty, a następne pięć stoję przed nim, aby się rozebrać. Kiedy wskakuję pod strumień letniej wody, świadomość od razu powraca i zaczynam myśleć bardziej racjonalnie. Przemywam twarz wodą, starając się jeszcze bardziej odświeżyć swój umysł, opieram czoło o lekko zaparowane kafelki. 
Kiedy ten czas tak szybko spłynął? Pytam siebie w myślach, nadaj stojąc pod kojącą, letnią wodą lecącą z prysznicu podwieszonego na białym suficie. Uderzam czołem o ścianę. Od kilkunastu dni nie sprawdzałem poczty. A co, jeśli EMI coś napisało w sprawie długu? Nawet chyba rozładował mi się laptop.
Spoglądam w kalendarz. Przez chwilę przetwarzam wiadomości, które oznajmiają mi, że jest czwarty, a nie piąty, jedenastego miesiąca roku. Wypuszczam powietrze z wielką ulgą i idę do kuchni, obrzucając szybko spojrzeniem ogród za wielką, szklaną szybą. Odkładam na później wypuszczenie z basenu całej wody, pewnie jest już okropnie zimna. Włączam ekspres, który zaparza mi kawę, podstawiam kubek pod dyszę i czekam na orzeźwiający trunek.
Czuję, jak trzęsie mi się lewa dłoń. Zawsze tak się dzieje, kiedy zastanawiam się nad czymś zbyt intensywnie i staram się to rozwiązać szybko, bez bólu. Do tego dochodzą jeszcze dwie (prawdopodobnie) sprawy w sądzie, a potem ślęczenie w studio i dokańczanie prac nad płytą. Później premiera – to już za miesiąc – potem planowana, dwuletnia trasa, żeby spłacić dług wobec EMI, które zażyczyło sobie oddania całej kwoty uzbieranej z koncertów i sprzedaży płyt. O nie, nie poddam się tak łatwo – chociaż, gdyby się zgodzić, może wycofaliby sprawę z sądu, wszystko by ucichło, a nasi prawnicy zajęliby się wszystkim?
Wypijam w pośpiechu całą kawę i schodzę do piwnicy, gdzie znajduje się moje prywatne studio. Siadam za DJ-ką, tak zwaną reżyserką, zaczynam głęboko zastanawiać się nad tym, co ze sobą zrobić. Ostatecznie sięgam po płytę, gdzie nagrane są demo każdego z utworów, które mają znaleźć się na nowej płycie, nazwaną przez nas This Is War. Wrzucam ją do odtwarzacza, i wtem po pomieszczeniu roznoszą się pierwsze nuty utworu, który nazwałem roboczo Escape. Ot tak, przyszło mi do głowy, bo po nagraniu tej piosenki, musiałem akurat uciekać ze studia, bo śpieszyłem się na samolot do Nowego Jorku, gdzie kręciłem film.
Potrząsam głową. Przy trzeciej piosence, mam już dość, uważam, że są totalnie do kitu, i nie nadają się na jakąkolwiek płytę. Stwierdzam, że przestaję wątpić w swoje umiejętności, poddaję się melancholii i.. starzeję się.
Tak, mam już trzydzieści osiem lat, niedługo dziewięć, a wszystko, czym jest moje życie to studio, koncerty, filmy, fani i muzyka. Mój brat przynajmniej zajmuje się czymś poza tym, Tomo ma dziewczynę, której zamierza się niedługo oświadczyć i wziąć ślub, a ja? Tkwię i tkwię w tym samym, a wszyscy uważają, że znają mnie na wylot.
Gówno prawda.
Gdyby mnie znali, to by mnie nienawidzili. Mam tajemnice i kłamstwa, które sprawiłyby, że ich głowy pękłyby od natłoku wiadomości. Uciekałem od wszystkiego dniami, miesiącami, nawet latami. Kiedy ostatni razem powiedziałem, że jestem szczęśliwy? Dwadzieścia lat temu, w szpitalu, kiedy matka mnie o to spytała, kiedy otrzymałem pozytywne wyniki badań – mogłem wrócić do domu i nigdy nie wracać na ten oddział. To był pierwszy i jedyny raz, gdy te słowa wypłynęły z moich ust. A teraz każdy, kogo znam, mówi o mnie, jakby mnie znał od lat i był głęboko przekonany, że jestem w stu procentach zadowolony ze swojego życia. A czy tak jest? Pyta mnie podświadomość. Nie, odpowiadam w myślach, nie jestem szczęśliwy. Wzdrygam ramionami. Ostatnio robię to dość często, wiec marszczę czoło i karcę się w myślach za zachowanie niczym pięcioletnie dziecko, które jest złe na rodziców za niekupienie mu zabawki. Prycham. Kiedyś myślałem nawet o tym, żeby skoczyć z mostu w Nowym Jorku, potem powiesić się na drzewie w Dallas, które znajdowało się nieopodal mieszkania, które kiedyś należało do mojej matki, ale musiała je sprzedać, ze względu na to, że przeprowadziliśmy się do Kansas. Nikt o tym nie wiedział, poza Shannonem. To on od zawsze trzymał mnie przy sobie, przy duchu, tak, żebym nie odszedł. To on uratował mnie w osiemdziesiątym ósmym, kiedy omal nie padłem ofiarą wypadku, w którym zginęła dziewczyna z naszej szkoły. Potem wszystko między nami się zepsuło, kiedy wróciłem do narkotyków po dwóch latach odwyku, który zafundowała mi ciotka od strony matki – rodzicielka miała tak mało czasu dla nas obojga w tamtych czasach, że nawet nie zauważyła, że coś złego się ze mną dzieje; ciężko pracowała, żebyśmy mieli co jeść. A ja i tak kradłem pieniądze, żeby mieć za co kupić kokainę, która – szczerze powiedziawszy – zmieniła wszystko w moim życiu.
Kiedyś myślałem – miałem może z dziewiętnaście lat – że jestem nieśmiertelny, nawet pomimo choroby, która mi towarzyszyła i wszedłem na dach budynku, w którym mieszkałem z mamą i bratem. Kiedy zauważyła mnie policja, od razu zgarnęli posiłki i próbowali mnie ściągnąć z góry. Szkoda tylko, że były to cztery piętra, bo gdy skoczyłem, poczułem, jak łamią mi się kości w nogach. Od tego zaczął się cały sznur wydarzeń.
Lekarze orzekli, że to cud, że przeżyłem i nie wylądowałem na wózku inwalidzkim. Po tym incydencie, już nigdy nie sięgnąłem w stronę śmierci. Wyprowadziłem się na własną rękę, przez jakiś czas mieszkałem w wynajmowanym (za pieniądze z pracy pomywacza w pobliskiej restauracji) niewielkim mieszkaniu. Niedaleko później dowiedziałem się, że jestem chory na mięsaka Ewinga, znajdującego się w kości piszczelowej mojej lewej nogi. Podjąłem się leczenia choroby, jakoś wszystko przetrwałem – o wszystkim wiedziała tylko matka. Shannon do dzisiaj jest przekonany, że wyjechałem do Los Angeles, ponieważ zaproponowano mi rolę w filmie, kiedy miałem dziewiętnaście lat.
Potem pierwszy raz zagrałem w swoim filmie i wyjechałem – tym razem już naprawdę – do Los Angeles, gdzie wszystko krok po kroku zaczęło się układać. Chyba największą sławę przyniósł mi ten cholerny Jordan Catalano.
Śmieję się. Przypominam sobie, jak poszedłem na casting do tego serialu. Taki młody, zagubiony, od roku mieszkający w  Mieście Aniołów, chcący wybić się w górę. Wtedy spotkałem ponownie Shannona – myślę, że gdyby nie to wydarzenie, nasze kontakty urwałyby się na dobre. Ten serial znów nas zbliżył i w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym siódmym postanowiliśmy założyć zespół, początkowo jako rodzinny projekt. Shanny uwielbiał grać na perkusji od dziecka, ja na gitarze oraz śpiewać, więc jakoś się zgraliśmy i zgarnialiśmy niewielkie sumy za występy w klubach. W dwutysięcznym pierwszym zebraliśmy pierwszy, oficjalny skład, a rok później wydaliśmy pierwszą płytę “Self-Titled Album” czyli po prostu “30 Seconds To Mars”, która przyniosła nam wielką popularność w samej Ameryce. Od tego wszystko się zaczęło i czasem zastanawiam się, czy gdybym nie skoczył z czwartego piętra, to zyskałbym to wszystko, co mam dziś.
Uśmiecham się pod nosem, wyciągając z odtwarzacza płytę. Chowam ją do opakowania i wychylam się na krześle do tyłu, rozmyślając nadal nad swoim życiem. Oczywiście – jak codziennie przez ostatnich kilka dni – przerywa mi telefon dzwoniący w kieszeni spodni. Odbieram, nie patrząc na ekran.
– Halo – rzucam sucho, ponieważ przerwano mi rozmyślanie nad własną egzystencją. – Shannon, jeśli to Ty, to masz w mordę, przysięgam, jak Boga kocham – warczę.
– Jared, to ja Emma. Mógłbyś mieć trochę szacunku do własnego brata – odpowiada blondynka. – Otworzysz mi drzwi? Stoję przed nimi, ale są zamknięte.
– Jestem w piwnicy. Zaraz będę. Przepraszam – rozłączam się. Chowam telefon do kieszeni, szybko i niedbale układam opakowania od płyt, wychodzę z pomieszczenia. Przeskakuję co drugi stopień na schodkach, skręcam prosto na przedpokój i otwieram zamek od drzwi.
– Co się stało? – pyta, kiedy w końcu otwieram dostatecznie szeroko, aby mogła wejść do środka. Przez chwilę patrzy na mnie badawczo.
– Nic – odrzekam wymijająco. – Źle spałem – kłamię – i wstałem lewą nogą. Nie mam dziś za dobrego humoru, siedzę w studio i przesłuchuję te cholerne piosenki, są tak beznadziejne, że mam ochotę wyrzucić płytę do kosza. A co u Ciebie? – zmieniam temat. – Coś nowego w sprawie EMI? Odzywali się?
– Nie – odrzeka. – Nie jestem pewna, czy w ogóle chcą z nami rozmawiać.. postawili jasno sprawę: chcą pieniędzy. Chyba nie zmienią zdania – dodaje po kilku sekundach. – U mnie wszystko w porządku. Przyniosłam Ci dokumenty do podpisania i pewien projekt.
– Uff, to dobrze. Jest jeszcze opcja, że zapomnieli. Nic nie podpisywaliśmy podczas rozmów – uśmiecham się. – Projekt? – pytam, gdy Emma siada na sofie w moim salonie i rozkłada kilka kartek.
– Wątpię. Zapomnieli? – prycha. – Jared, tacy ludzie NIGDY nie zapominają o sprawach dotyczących pieniędzy – podkreśla. – Podpisz się tutaj, tutaj i tutaj – pokazuje palcem wskazującym wykropkowane miejsca na dole dokumentów. Nawet nie patrzę na tytuły, Emma doskonale wie, na co bym się zgodził, a na co nie. Chwała Bogu, że nie muszę tego czytać. Kiedy kończę ostatnią stronę, składa wszystko razem i wsuwa do teczki, z której wyjmuje kolejny stos kartek, notatnik oraz jakąś książkę. – Opracowaliśmy Mars Year Book – podaje mi uprzednio wyciągnięte papiery, biorę je do ręki. Są tam zapisane różne propozycje zawartości tego, co opracowali.. – To jest projekt. Została wczoraj wydrukowana – zawiera same zdjęcia z koncertów oraz podpisy z miejscami, gdzie się odbyły. Razem z Dianą wpadłyśmy na pomysł, żeby umieszczać tutaj zdjęcia Echelonu z całego świata. Miałyby one być przesyłane na pocztę, bądź też mogłyby być to zdjęcia robione podczas koncertów przez naszą ekipę.
Hmm. Masuję skronie. To coś ciekawa koncepcja, chociaż patrząc na to z innej strony, może być kosztowna – nie wiemy przecież, czy ludzie będą chcieli to kupować.. marszczę czoło. To naprawdę coś dobrego, ale czy warto próbować?
– Najpierw dowiedzmy się, czy ktoś w ogóle by to kupował – oświadczam, wyciągając telefon. Emma kiwa głową – wie, że od marca dwu tysięcznego dziewiątego roku używam Twittera, aby kontaktować się z Echelonem. Co prawda, nie jest ich tam dużo, ale zawsze jakaś opinia jest. – Jak to napisać? Co myślicie o stworzeniu Mars Year Book?
– Nie, napisz: Co sądzicie o tym, aby cały świat zobaczył, kim jesteście? – poprawia mnie blondynka, uśmiechając się.
Wystukuje na klawiaturze słowo w słowo, wychodzę z aplikacji – zamierzam do niej wrócić później i dać Emmie znać, co o tym sądzą.
– Wieczorem wejdę na laptopie i zobaczę, jakie są odpowiedzi – odpowiadam. – Mam chwilę wolnego czasu, więc zrobię kilka notatek, szczególnie teraz, kiedy Diana nie ma czasu. Myślę, że będą zadowoleni, więc możecie zacząć szykować oficjalny projekt, bo podpisuję się pod tym obiema rękami. To naprawdę genialne, Emmo. Nie wiem, co bym bez Ciebie zrobił – stwierdzam.

– A pamiętasz, jak Shannon przyniósł mi filmy erotyczne do studia, zamiast demo Stranger In a Strange Land – pytam, śmiejąc się. – I zrzucił wszystko na Tomo, bo bał się przyznać, że to jego.
– Pamiętam! Shannon wtedy się popłakał, nie wiem, czy ze śmiechu, czy z rozpaczy. Wkurzył się mocno, rzucił demem przez cały pokój, kazał przesłuchać i wyszedł. Eh, dobrze, że dzisiaj jest już bardziej dojrzały, niż był – stwierdza Emma, wyciągając demo This Is War. Przygląda się chwilę płycie, po czym wrzuca ją do odtwarzacza. – Jest aż tak źle?
– Czy ja wiem, czy jest bardziej dojrzały... – wzdycham, bawiąc się sznurkami od kaptura bluzy. Przez chwilę wpatruję się w podłogę. – Sam już nie wiem. Ty mi powiedz – spoglądam na nią, pokazując dłonią na odtwarzacz stojący przed nami.
Kobieta przez chwilę przysłuchuje się pierwszym dźwiękom Escape, po czym patrzy na mnie. Sięga po słuchawki wiszące obok mojego ramienia na wieszaku i podłącza je do wieży, po czym zakłada je na uszy. Zwiększa głośność.. zamykam oczy i kręcę z dezaprobatą głową.
– Jest w porządku – mówi, unosząc kciuk do góry. – Brakuje w nich... – przerywam jej momentalnie. Nie chcę, żeby tego mówiła. Muszę sam do tego dojść.
– Chcę sam to odkryć – rzekę. Chyba brakuje w nich życia, namiętności, pasji.. Nie poświęciłem się temu albumowi na tyle, żeby móc stwierdzić, że jest idealny. Ale nie popełnię tego samego błędu z czwartym – który planujemy zacząć nagrywać w czasie przerw pomiędzy koncertami. Emma wzdycha ciężko, a ja przeczesuję palcami włosy. Ściąga słuchawki, wiesza je na lampce obok i wyciąga płytę. Znów ją chowa i odkłada na miejsce. Rozsiadam się w fotelu. Zapada pełna napięcia cisza.. zamykam oczy.
– Te piosenki są naprawdę dobre. Nie wiem, co Ci w nich nie pasuje – może postaraj się razem z Tomo i Shannonem zremiksować je ponownie? Zostały jeszcze dwa miesiące. To sporo czasu, tym bardziej, że płytę musimy dostarczyć maksymalnie dwa tygodnie przed planowaną premierą.
– Muszę dostarczyć – poprawiam ją. – JA ją muszę dostarczyć. To ja jestem liderem tego zespołu i chcę to zrobić... – opieram głowę o oparcie. Wciągam mocno powietrze w płuca, wypuszczam je. – Ciągle robisz wszystko za mnie, Em. Nie chcę, żebyś tak postępowała. Czuję, że ludzie mnie nie doceniają, nie liczą się z moją opinią.
– Skoro tak uważasz..
– Dziękuję za wszystko, Em. Cieszę się, że ze mną pracujesz. Do wiele dla mnie znaczy. Że tak przychodzisz.. mówisz mi, co robię źle, co powinienem zrobić, co podpisać, że czytasz te wszystkie bzdury, jakoś to wszystko układasz.
– Co to za dzień dziękowania? – chichocze. – Nie ma za co, Jared! Dla mnie to idealna praca – przecież wiesz, że zaraz po aktorstwie marzyłam, że zostanę adwokatem. To.. prawie to samo, prawda?
Uśmiecham się, wstając. Emma robi to samo.
– Och, kocham Cię – mówię w końcu i mocno ją przytulam. Jest lekko zdezorientowana, ale odwzajemnia uścisk. Nie jest przyzwyczajona do okazywania uczuć przeze mnie, więc to naprawdę wyjątkowa chwila.
Odsuwa się ode mnie, bierze z krzesła swoją torbę i przewiesza przez ramię. Odwraca się i zamiera.. wciąga głośno powietrze, nadal stojąc w miejscu. Czuję to dziwne uczucie rozchodzące się po tym pomieszczeniu.
– Emma? – szepczę cicho, lecz ona nie reaguje. Sztywnieje lekko, opiera się lewą dłonią o oparcie fotela. Pochyla głowę na dół, wzdycha. – Co się dzieje? – pytam, podchodząc do niej bliżej.
– Nic – znów szepcze. – Zakręciło mi się w głowie. Już czuję się lepiej – prostuje się, przerzuca długie blond włosy na prawe ramię i odwraca się w moją stronę. – Do zobaczenia później, Jared.
– Odprowadzę Cię – uśmiecham się nieznacznie, wymijam ją i otwieram drzwi, przez które przechodzi. W ciszy idziemy przez hol prowadzący do salonu, z którego przejdziemy na przedpokój.. to takie proste, jednak niektórzy nadal wychodzą z mojego mieszkania przez taras. Chichoczę cicho.
– Co Cię tak śmieszy? – pyta po dłuższej chwili.
– Życie – odpowiadam – i zachowania niektórych ludzi.
– Aha – rzuca szybko, zwalniając trochę. Zapina kurtkę pod szyję, ponieważ na dworze jest chłodno i bierze z półki koło drzwi swój szalik. Owija go wokoło szyi, podkłada końcówkę pod kurtkę, aby się nie odwinął. Przyglądam się dokładnie każdym jej ruchom – są takie pewne siebie, żywe i odważne.. zupełnie takie jak ona. Unoszę automatycznie prawy kącik ust lekko do góry, spuszczam głowę na dół, jakbym się zawstydził. Prycham. – Co znów?
– To samo, co wcześniej – mruczę. – Risin' up, back on the street, did my time, took my chances.. – śpiewam cicho pod nosem. Emma patrzy na mnie ze zdziwieniem, unosi brwi do góry po czym zanosi się śmiechem.
–  Nie wierzę, że znów to śpiewasz. Ostatnim razem robiłeś to na urodzinach Shannona w dwutysięcznym szóstym roku, podczas karaoke, które niezbyt Ci wyszło.. – czuję, jak na moje policzki wpływa lekki rumieniec. To była porażka.
– Dzięki – odpowiadam z lekkim sarkazmem w głosie i mierzwię jej włosy. –  Myślę, że wtedy wyszło mi.. bardzo ładnie – uśmiecham się i dotykam jej policzka wierzchem prawej dłoni. –  Gorzej chyba wyszło Tobie z piosenką Pink, nieprawdaż?
– Jared.. – zaczyna lekko drżącym głosem. 
Przymykam oczy. Zabieram rękę, chowam ją do kieszeni. Robię lekko speszoną minę, spoglądam gdzieś w bok. Mhm. To naprawdę dziwna sytuacja. Emma odwraca się napięcie, chwyta za klamkę i powoli otwiera drzwi. Marszczę czoło, po kliku sekundach wyciągam rękę i zamykam je jednym ruchem. Przysuwam się bliżej, wciskając lekko jej prawe ramię we framugę drzwi.
–  Proszę, puść mnie –  mówi w końcu. – Nie chcę, żeby pomiędzy naszą pracą coś stanęło.
– Aktualnie, to coś już stoi – odpowiadam, uśmiechając się delikatnie. –  Niepewność – dodaję po półtorej minuty. Przysuwam głowę bliżej jej włosów i wciągam powoli powietrze, delektując się ich zapachem..
– Jared.. – znów zaczyna. Mruczę cicho, odgarniając delikatnie włosy na prawe ramię. Lewą dłonią wciąż przytrzymuję drzwi, chwilę później przekręcam zamek.
Odwracam ją, pociągając lekko za rękę i przyciągam do siebie. Wzdycham lekko, ujmuję twarz dłońmi, patrzę jej w oczy. Zawsze chciałem to zrobić, od momentu, kiedy zaczęła ze mną pracować. Nachylam się i delikatnie dotykam wargami jej ust.
– Ja nie.. – mówi.
– Ja też nie – odpowiadam, po czym bez skrupułów, znów ją całuję – tym razem trochę namiętniej, i trochę za zachłannie, jak na to, czego chciałem. – Boże, – rzucam, kiedy odsuwam się na kilka chwil od kobiety – to chore – stwierdzam.
– Wiem – popiera mnie. – Jesteś moim szefem.. to naprawdę chore – powtarza.
– Ale dzisiaj nie musisz dla mnie pracować – uśmiecham się lekko, przesuwając palcem wskazującym po nosie. Przygryzam lekko dolną wargę, puszczam ją i odsuwam się na tyle daleko, żeby znów nie zrobić czegoś głupiego. Między nami zapada cisza, czuję to napięcie między nami. To napięcie.. A potem wszystko toczy się jak w każdej, popieprzonej komedii romantycznej, których notabene nienawidzę – pocałunek, chwila słabości, a potem rozpacz.

To nie chodzi tylko o bycie ważniejszym, czy lepszym. Czasem trzeba skoczyć w lewo.. zobaczyć, jak to jest, kiedy próbuje się czegoś innego, prawda? Następnego dnia wrócić do rzeczywistości.. która nie jest już taka piękna jak kilka minut temu. Dobra, to już nie jest takie ważne.
Muszę się napić.
Koniecznie.
Czegoś mocnego.

13 komentarzy:

  1. ZNASZ MÓJ ADRES - PROSZĘ PRZYJECHAĆ I MNIE POCHOWAĆ.

    AMEN

    OdpowiedzUsuń
  2. Sprawiasz, że merytorycznie nie mogę Cię skrytykować - to jest takie dnjkasdnskjfbjkfbqwejfbufbuofbwoufbouefbufio cudowne (no może poza kilkoma literówkami) ale jdbasbdkfbahfbhfbfhbsf. KOCHAM CIĘ KURCZACZKU <3

    OdpowiedzUsuń
  3. A nie ciekawiło ich skąd Tomo wziął te filmy ;)?
    Na początku się trochę pogubiła, bo w ostatnim razie Jared nie wie gdzie jest Shannon, a w tym wspomina o wyjściu z domu brata. Ale pewnie to ja cos pomieszałam.
    Naprawdę masz dobry styl, łatwo się czyta i łatwo się wciągnąć. Chyba nadużywam słowa łatwo.
    Zawsze miałam problemy z komentowaniem , ale jak wspominałam; chęci się liczą, prawda, więc może udajmy, że napisałam tu coś sensownego ;D?
    - Nikola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hm, myślę, że z tym wyjściem z domu, chodziło Ci o to, jak Jared opowiada Francesce o ich przygodzie z SIASL :) Ogólnie nie ma w tym rozdziale nic wspomniane o ich kontaktach, ponieważ - krótko mówiąc i trochę zdradzając - Shannon jest nadal zły na brata, ale niedługo wszystko się wyjaśni.
      Gdybyś nawet napisała "fajne" bądź też "do kitu" nie obraziłabym się - ważne, że został ślad :)
      Pozdrawiam :*

      Usuń
  4. Dopiero dziś wpadłam na twojego bloga, i to przez przypadek! Nie żałuję :D Bardzo mi się spodobało twoje opowiadanie, i zaciekawiło :)

    http://letmeloveyou1.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje :) Mam nadzieje, ze zostaniesz tutaj na dłużej! :)

      Usuń
  5. Początkowy opis - asdfghjk *u*
    Ooo, widzę nowy szablon :D Ach, ty perfekcjonistko! :P Mogę wiedzieć gdzie zamawiałaś? :)
    Akcja z Franceską - czekam aż mi otworzyć - mistrzostwo. Dziadu stary debil musi zainwestować w apart słuchowy (ups, wydało się) :P
    Hurricane pierwszy jest lepszy od 2.0, chociaż ostatnio podoba mi się ten z Westem. :D "So let it breathe, let it fly, let it go. Let it fall, let it crash, burn slow..." <3 Taaa, ten fragment to mistrzostwo :D
    Jestem ciekawa jak dziadu się zachowa na tym koncercie, bo to już jutro :D
    Popierniczyło mi się z innym muzykiem, tak więc się spytam - Dziadu naprawdę wchodził na ten budynek, czy nie? :P
    Podobały mi się przemyślenia Jarka *-* Jezu, jak ty genialnie piszesz *-*
    Knoć następy... nie, moment. Następny masz już napisany. To go dawaj!! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oh, tak, kocham takie opisy.. ;-)
      nie zamawiałam nigdzie, jest to fanart z deviantart - tak akurat wpadłam na jeden profil i bardzo mi się spodobało. układ zaczerpnęłam z pewnej szabloniarni... ale cii. ;P
      Dokładnie - MUSI. i tak, to jest stary debil (już SOON się dowiesz dlaczego... :D)
      nie, w rzeczywistości (chyba) nie wchodził na ten budynek, tak mi wpadło do głowy, żeby połączyć jego historię z F. ;)
      hmm, następny będzie 5 lutego, potem 12, 19, 26... ;P

      Usuń
  6. UMRZYŁAM. UMRZYŁAM. UMRZYŁAM.

    OdpowiedzUsuń
  7. UMRZYŁAM IDŹ KURWA MI STĄD XDDDDDDDDDDDDDDDDDDD

    OdpowiedzUsuń
  8. Umrzyłam idź mi kierwa stąd xDDD

    OdpowiedzUsuń
  9. Łohohohoho, pocałunek Jemmy, takie to niezręczne musiało być ;-; Ale za to i tak Shannon i pornole przeważają i cieszę się jak debil, dziękuję D:

    OdpowiedzUsuń